Nie zobaczysz jej, ani nie usłyszysz,
lecz idąc nigdy jej nie wyczerpiesz
- Lao Tse

13.9.10

Mariana Sadovska



"Czasami muzyk posiada wrodzone pragnienie komunikowania się w taki sposób, że jego wiadomość naturalnie staje się uniwersalną: nie ma znaczenia czy śpiewa soul, bel canto czy też folk. Tak właśnie jest w przypadku ukraińskiej piosenkarki Mariany Sadowskiej" (Ben Ratliff, The New York Times)

Mariana Sadovska urodziła się we Lwowie. Jest jedną z najwybitniejszych współczesnych wokalistek. Pracuje zarówno w całej Europie jak i Stanach Zjednoczonych. Jej praca w muzyce i teatrze zawsze była inspirowana miejscową kulturą i dźwiękami z całego świata. Organizując etno - muzyczne wyprawy, uzbierała ogromną ilość tradycyjnych pieśni, historii i rytuałów, które przekształca w nowoczesne dźwięki dla obecnego pokolenia.

Łącząc opowiadanie historii ze śpiewem, jej występy są teatralną ekspresją jej wewnętrznych pragnień łączących przeszłość z teraźniejszością poprzez muzykę. Na jej płytach i warsztatach zawsze próbuje znaleźć drogę łączącą przepaść pomiędzy starodawnymi, tradycyjnymi dźwiękami ze współczesnymi -wprowadza obecne pokolenie w przeszłość tak jak łączy stare pokolenie ze współczesnością. Odkryła, że jej pragnienie nie jest tylko jej własną tęsknotą, ale dzieli je z innymi artystami oraz widownią na całym świecie. Jej starania doprowadziły do tego, że otrzymuje zaproszenia od różnych artystów, grup teatralnych oraz uniwersytetów z całego świata, wszystkich szukających sposobu do zbliżenia między pokoleniami.

Rozpoczęła swoją pracę w 1991 roku z Teatrem Lesia Kurbasa(Lwów, Ukraina), z Festiwalem Anatolii Vassilieva w St. Petersburgu i Moskwie. Została wybrana do projektu "Słowiański Pielgrzym", prowadzonego przez Jerzego Grotowskiego w Pontederze we Włoszech. W tym samym roku została zaproszona do współpracy z Teatrem Gardzienice, gdzie pracowała przez 10 lat. Podczas jej pobytu w Gardzienicach, rozpoczęła badania miejscowej muzyki i kultury, prowadząc własne wyprawy na Ukrainie, w Irlandii, Egipcie, na Kubie i w Brazylii. Od tego czasu organizowała wiele wymian kulturalnych pomiędzy współczesnymi artystami z Europy i Stanów Zjednoczonych oraz z rodzimymi wokalistami z Ukrainy.

W 2001 roku przeprowadziła się do Nowego Jorku otrzymując stypendium z Earth Foundation gdzie pracowała jako dyrektor muzyczny z La Mama ETC.

Podczas jej pobytu w Nowym Jorku rozpoczęła solowe występy równocześnie współpracując ze słynnymi artystami, takimi jak Michael Alpert, Anthony Coleman, Frank London, Victoria Hanna i Sanda. W 2002 roku Globar Village wydał jej pierwszą solową płytę "Songs I learned in Ukraine". Od tego czasu jest zapraszana każdego roku na solowe koncerty, warsztaty oraz do
współpracy teatralnej, występując w takich szacownych miejscach w Nowym Jorku jak: Joe's Pub, BAM, Macor, Galapagos i Exit Art Galery.

Prowadzi warsztaty dotyczące technik jakich się nauczyła i rozwinęła podczas swoich podróży. Prowadzi warsztaty na całym świecie: w Centrum Grotowskiego (Polska), Giving Voice Festiwal (Wielka Brytania), International Workshop Festval (Izrael), The Royal Shakespeare Company (Londyn) oraz na wielu uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych (Harvard, Swarthmore, Buffalo, NY University oraz Santa Barbara). W 2004 roku prowadziła warsztaty na
uniwersytecie w Kabulu (Afganistan). (niusy.pl)



Mariana Sadovska has worked all her life in both music and theatre. Born in 1972 in the city of Lviv in Western Ukraine, she was trained from an early age as a classical pianist at Lviv’s Ludkewytch National Music School, where she graduated with honors. In her late teens, she joined Lviv’s Les Kurbas Theatre, one of Ukraine’s leading theater companies, known for its intensively physical performance style coupled with rich vocal work. From 1991 to 2001 Sadovska worked as a principal actor, composer, and music director with the Gardzienice Centre for Theatre Practices in Poland directed by Vladimierz Staniewski. Gardzienice has received worldwide acclaim for its virtuoso “anthropological-experimental” performances rooted in rugged fieldwork in isolated rural areas of the world. Like Les Kurbas’, Gardzienice’s work is a thrilling combination of physical theater coupled with ecstatic vocal ensemble work. Gardzienice's productions are the result of "expeditions" to places where traditional culture is still preserved today. With Gardzienice, Ms. Sadovska traveled throughout Eastern and Western Europe as well as to Brazil, Egypt, Japan, and the United States, appearing in the company’s productions of The Life of Protopope Awwakum, Carmina Burana and most recently Metamorfozy, which she co-created with composer Maciej Rychly using relics of ancient Greek music. In 1998, for her role in Metamorfozy she won the “Best Actress Award” given by the Polish Theatre Union. As the musical director of the Gardzienice Theatre, Ms. Sadovska has conducted numerous workshops at colleges, universities and arts centers around the world, including one with the Royal Shakespeare Company in Stratford, UK.

Since 1999, Sadovska has appeared as a collaborating artist in three Yara Arts Group festivals at La Mama Experimental Theater in New York. She first worked with Yara's director, Virlana Tkacz, on an international project in Ukraine in 1991, titled In the Light. As Yara’s Artist-in-Residence in the 2001-2002 season, she created the music for Song Tree (2000), Obo: Our Shamanism (2001), and Kupala (2001/2002), and also performed lead roles in these pieces. In New York, Ms. Sadovska also conducted special workshops on Ukrainian traditional Calling Songs, Winter Songs, Spring Songs and Late Spring Songs and gave solo performances at the Golden Festival and the Balkan Cabaret. In 2002, Kupala was remounted in Kiev, Ukraine, with a cast of Ukrainian and American actors. In conjunction with this performance Sadovska, in collaboration with Tkacz, organized the Veczornytci artist gatherings with indigenous singers in the Ukrainian villages Kriaczkivka and Svarytcevytchi.



In 2003, Sadovska created the music for the production of Bogoslaw Schaeffer’s "Qwartet for four actors" directed by Andre Erlen at Forum Freies Theater in Dusseldorf. Concurrent projects touring internationally included Callings and In the Beginning There Was a Song, both duo performances with the Israeli experimental vocalist Victoria Hanna. Callings and In the Beginning There Was a Song were presented to critical acclaim at Lviv’s Golden Line Festival, and subsequently toured Israel, Poland, and the USA. In 2003-2004 Sadovska co-created the multi-media performance piece Shadows of Forgotten Ancestors with Poland’s Quartet Jorgi and the Berlin-based film-maker Hiroko Tanahashi. Shadows of Forgotten Ancestors toured the US in February, March, and April 2004.

In 2004, Sadovska composed the music for the theatre performance Sklavy, directed by William Docolomanski at the Svandovo Theatre of Prague. Her score, based on Ukrainian immigration songs, was nominated for the Alfred-Radok Award in Prague in 2005.

In the spring 2005 Sadovska was the recipient of a coveted guest artist fellowship at Princeton University’s (New Jersey, USA) Artist’s Atelier program, curated by Nobel Prize winning-writer and Princeton professor Toni Morrison. During her Princeton residency, Sadovska collaborated with New York theater directors Lars Jan and Roger Babb and created music for the mixed media production of Midsummernight.

In August 2005, Mariana Sadovska and Lars Jan were sponsored by US embassy, Goethe Institute and Aga Khan Trust for Culture to lead workshops at Kabul University and the Kabul National Theatre, and conduct ethnographic expeditions in the villages of Northern Afghanistan.

Also in 2005, she collaborated with the American women’s vocal ensemble KITKA and stage director Ellen Sebastian Chang to co-create and premiere the futuristic folk opera The Rusalka Cycle: Songs Between the Worlds. The project, supported by major grants from the National Endowment for the Arts, the Rockefeller MAP Fund, the Creative Work Fund, and the Trust for Mutual Understanding, took its inspiration from Ukrainian folklore surrounding the liminal female spirits known as Rusalki. Sadovska began this project with a major Ukrainian ethnographic expedition with Kitka and Chang, which encompassed collaborative creative workshops and artist exchange meetings with acclaimed Ukrainian and Polish theater and folk music artists including Natalka Polovynka and the Majsternia Pisni Ensemble, The Les Kurbas’ Theatre Troupe, Choreographer Joanna Wichowska, Ensemble Drevo, Nina Matvienko, as well as rural field work in the Polissia region to witness the unique rituals Vodinnian Kusta and Rusalian Easter. Plans are underway to remount The Rusalka Cycle in San Francisco, Albuquerque, Chicago, and New York City in 2008.

In December 2005, Sadovska performed her new multi-media piece Without Ground at Symphony Space in New York City in collaboration with acclaimed New York musicians Anthony Coleman, Doug Wieselman, and Roberto Rodriguez, with original video work by Lars Jan. In early 2006 she conducted series of Ukrainian polyphonic singing workshops at the Svandovo theatre in Prague and at the Pan theatre in Paris.



For the past fourteen years, Mariana Sadovska has traveled to villages in the Poltava, Polissia, Hutsul, and Lemko regions of Ukraine to collect folk songs and rituals. In each village she has cultivated deep relationships with elder culture-bearers whose lives, songs, and stories have inspired much of her recent work. In 1993 she initiated and co-organized the Hidden Territories project, a large expedition to Ukraine with an international group of artists, musicians and researchers, and co-produced a documentary film about the legendary Carpathian folk musician Mogur. In 2001, Sadovska co-organized the second annual Festival "Ukraine-Poland-Europe" at the Gardzienice Centre for Theatre Practices for which she brought village singers together with artists working on the cutting edge of contemporary performance practice.

Altmaster (Poland) recorded Mariana Sadovska’s vocal work for Gardzienice’s Metamorfozy in 2000. In June 2001, Global Village Music USA released Songs I Learned in Ukraine, a CD of Sadovska’s modern interpretations of favorite songs gathered from her Ukrainian village expeditions. Later that year, in collaboration with Radio Lublin (Poland), Yara Arts Group (USA), UNESCO, and other international sponsors, she produced Song Tree, a collection of polyphonic folk songs sung by village elders from Polissia and Poltava. In 2005 Evoe performing artists produced a second solo album Borderland featuring pianist Anthony Coleman, trumpeter Frank London, and clarinetist Doug Wieselman, percussionist Roberto Juan Rodgriguez, and bassist Brad Jones. Borderland recently won the prestigious Northern-Westfalia award, for “Best New World Music Album”. Diaphonica Records (USA) will release music from The Rusalka Cycle: Songs Between the Worlds in November 2006, and a CD of music from the play Sklavy is also currently in production.

Mariana Sadovska believes in music as a “living dialogue” between the performer and the listener. She comments:

“I do not sing found in books. Each song I sing was given to me by a specific woman. I heard the story of the song, learned the way it should be sung, and understood that a song can be the map which leads you to your life.

Creating her own innovative compositions and arrangements in dialogue with ancient traditions, Mariana Sadovska approaches each piece with a fresh and uniquely personal vision. In a 2001 review of her solo show Enchantment Songs, New York Times music critic Ben Ratliff commented:

Sometimes a musician has such an inborn desire to communicate that her message naturally becomes universal: it doesn’t matter whether she is singing soul or bel canto or folk. Such was the case with the Ukrainian singer Mariana Sadovska.… The responsibilities, protocol, and tradition of whatever style she is working in just vanish; she replaces them with pure vitality.” (rockpaperscissors.biz)

2.9.10

Ewa Szczawińska - fragmenty



***
Dziwnie się toczą życia koleje,
nieprostą los chadza drogą
Bo jedni mogą, choćby chcieli
A inni - choć chcą - nie mogą ...



PARABAROKOWA MINIATURA
z motywem wanitatywnym w tle

Gdyby Kostucha miała swą kosę
z kija bambusowego
Ach, może lżejsze byłoby
przejście
z życia do Życia Wiecznego.
Gdyby Kostucha siekała kosą
z bambusowego kija
To nawet milsze byłoby
ścięcie
I mniej bolałaby szyja.



W KÓŁKO O KRZYŻYKU
fragmenty

Wolę się witać znakiem kółka
niż żegnać znakiem krzyża.
Kółko to z masłem dla mnie bułka,
Krzyż nastrój mi obniża.

Przyjaciół mając kilku na krzyż,
więc kółko niezbyt liczne
Uważaj, byś się z którymś nie wdał
w spory teologiczne.

By gest niebaczny nie stał się
przyczyną poróżnienia.
Lecz cóż poradzić, ze znakiem krzyża
Mam przykre skojarzenia ...

O ileż milczy kształt ma koło
niż krzyża forma ostra !
- Koło zapobiec zdoła dołom,
krzyże zaś sieją postrach.

Krzyżem odczynia się egzorcyzmy,
na krzyż się jabłka kroi,
na krzyż się skarży ktoś, gdy kręgosłup
w lędźwiowej części boli ...

Lecz symbol ten wśród ludzi może
owocem być niezgody.
W pozie klasycznej, czy odwrócony
podobne niesie szkody:

- Przez spór o krzyż koledze rzec
że pies mu mordę lizał
to bez wątpienia szpetna rzecz,
brzydsza niż pająk krzyżak ...

(...)

I nawet pewien przykry fakt
zasmucić mnie nie zdoła,
że kilka osób widząc mnie
na czołach kreśli koła ...

Niech mi wybaczy dobry Bóg
(Czy kogoś tym poniżam ?)
że wolę kółka miękki łuk
od prostych kątów krzyża ...



EKUMENICZNE SZALEŃSTWO
fragmenty

Kiedy siedziałem pod kwiatem lotosu
i odbierałem sygnały z Kosmosu,
myśl mnie dopadła, z początku dość mętna
lecz powracała, jak mantra, natrętna.

Gdyby mój Guru nie wpędził mnie w doły,
może bym posłał swe dzieci do szkoły ...

Lecz edukacja w Zachodnim wydaniu
zbyt mało skupia się na oddychaniu.
Za mało miejsca w szkolnym programie
poświęconego jest pranajamie.

Poważna luka to w edukacji
- transcendentalnej brak medytacji
Pranę kosmiczną chłonąc czakrami
Po cóż zaprzątać umysł śmieciami.

Żmudne wkuwanie tabliczki mnożenia
Może karmiczne nieść obciążenia.
Tabele i daty i wzory, odmiany
Nie pomagają osiągnąć Nirwany.

Szkolna edukacja tyle dała dziecku,
że zamiast w lotosie, siada po turecku.



TASIEMIEC NIEUZBROJONY
czyli głos w sprawie integracji niepełnosprawnych

Jestem tasiemcem nieuzbrojonym.
Jakże bezbronne są moje człony ...

Gdy moich zbrojnych krewniaków armie
bój srogi wiodą, wstydem się karmię
wciąż bardziej głodny tego widoku.
Zazdrość mnie zżera, bo patrzę z boku.

Mych uzbrojonych rzesze kuzynów
los powołuje do wielkich czynów
I twierdze jelit szturmują śmiało.
Mnie takiej szansy życie nie dało ...

Nieuzbrojonym jestem tasiemcem.
Nie mieć oręża - to być odmieńcem.

Kiedy mych braci zbrojne zastępy
widzę walczące, ból czuję tępy.
Zasłynąć w bojach cienia szans nie ma
Nieuzbrojony od urodzenia ....

W ferworze walki kiedy się wiją
I kiedy wroga bijąc, zabiją,
Gdy laur zwycięstwa wieńczy ich skronie
I gdy we własnej giną obronie,
Gdy morzem trupów znaczą swą drogę ...
- Ja tylko patrzeć z zazdrością mogę ...

Jestem tasiemcem nieuzbrojonym.
Piętnem inności jam naznaczony,
I tylko glista ludzka zrozumie,
Jak źle bezbronnym w walczącym tłumie.

Jestem tasiemcem nieuzbrojonym,
lecz mnie podobnych żyją miliony.
Czas się z istnieniem naszym oswoić -
I NAM dać oręż lub ICH rozbroić !



TRĄD JEST TRENDY

1. - "Trąd jest trendy" - mówi Andy
Bardzo trendy jest mieć trąd.
Modniej złapać trąd niż mendy
Lecz zarazę przylec skąd ?

Skąd chorobę tę przemodną
przywlec można na sza grunt ?
Z tropikalnych Afro-bagien
chcę mieć trądu choćby funt !

Czy kalkuccy misjonarze
spod Teresy Matki znaku
sprawią to, że się zarażę
od tamtejszych rzesz żebraków ?

2. Cechą Bractwa Kostropatych
izolacja jest społeczna
Jakże więc dosięgnie nas tu
Ta zaraza niebezpieczna ?

Z malarycznej okolicy
gdzie tse-tse nie siada mucha
przywleczemy do stolicy
pod eskortę eunucha
skryte w garbach wielbłądów
modne tak zarazki trądu !
Żaden nas nie skaże sąd,
bardzo trendy wszak jest trąd !

3. Gdy trąd szpeci i kaleczy
przyjemniejszej nie ma rzeczy
Na spotkaniach w modnych klubach
fragment ciała sobie zdłubać
wrzeszcząc przy tym w każdy kąt,
że przyczyną właśnie trąd !

Trąd trza nosić z elegancją
W tym sezonie jest na topie.
Nosiciela trądu godność
Słynie w całej Europie.
(Choć to moda trochę retro ...
- Była jedna Trędowata
jej zarazy czar się spotkał
z aprobatą Ordynata.)

Przywilejem awangardy
zawsze było IŚĆ POD PRĄD
Prym zaś w prądach mody wiedzie
afrykańska nówka - trąd.



EVIVA L'ARTE ?
pasażerom "Bateau ivre"

Prawdziwa dzisiejsza Bohema
raz bywa, raz znowu jej nie ma,
bo chemia ją trzyma przy życiu,
odżywa przy win wspólnym piciu.

Wśród "Ach"-ów swych lotnych i "Och"-ów
połyka codziennie garść prochów,
a w imię efektu placebo
po prochach na ziemi ma Niebo.

Gdy Muzy się leczą z waporów,
przybywa nieślubnych bachorów.
By w zgodzie z obecną modą
należy planować śmierć młodo.

- Chcąc zostać Artystą współcześnie,
wystarczy więc.... umrzeć przedwcześnie !




3.7.10

André Mergenthaler - Music Fur Einen Engel (1993)



Muzyk i kompozytor, grający na wiolonczeli oraz na saksofonie. Ukończył Uniwersytet Muzyczny w Kolonii, uczęszczał do konserwatoriów muzycznych w Metz i w Paryżu. Jest autorem ścieżek dźwiękowych do wielu filmów m.in. Nosferatu (wspólnie z Art Zoyd). Rain Joris Ivens czy Why Get Married The Day of The And Of The World Henry Clevena. W jego twórczości przeplatają się inspiracje muzyką klasyczną, jazzem, bluesem. a także muzyką eksperymentalną i elektroniczną. W 2010 roku muzyk wystąpił z recitalem w zabytkowej cerkwii św. Paraskewy w Nowicy podczas III Spotkań Teatralnych Innowica.



Deceptively simple, captivating elegant structures of simple chords that are emotionally evocative, beautifully haunting and powerful…

Former member of the progressive bands Universe Zero and Art Zoyd that launched the Rock in Opposition movement and spawned the music genre in the late seventies, Mergenthaler continues to be hugely in demand performing regularly with his trademark sound of electric amplified cello. His solo show is mesmerizing, creating a rich layered tapestry of sound through loops and effects that are emotionally evocative and powerful.

Studying in Metz and Paris, Mergenthaler gained experience in classical music as a member of the European Youth Orchestra. Then he spent four years in Cologne Germany studying the cello.

For 8 years he was member of the French group Art Zoyd, the progressive rock band that mixes free jazz, progressive rock and avant-garde electronica, touring throughout The East and West Europe and the US. After returning to his homeland he increasingly performed as a soloist with his cello. In 1993 he released his debut solo album Musik Für Einen Engel to critical acclaim. (wpbooking.com)

The stuff found somewhere in web space.

link

8.6.10

III Spotkania Teatralne Innowica - Po imprezie



Tego roku wiosna zawitała późno. W Beskidzie dopiero zaczęły zielenić się drzewa. Jadąc do Nowicy czułem, że jest coraz bliżej. Na pogórzu Ciężkowickim słały się żółte dywany mniszka i rzepaku - na zboczach gór - wśród lasów - można było dostrzec biel kwitnących dzikich drzew owocowych. Wspaniały kontrast. I taki sam kontrast zagościł podczas III edycji Spotkań Teatralnych Innowica 2010. Panuje powszechny stereotyp, że młodość zwykle buntuje się - burząc i wypierając świat wartości starszych, ale podczas Spotkań w Nowicy stało się inaczej. Spotykając się na gruncie sztuki, artyści wszystkich tradycji znaleźli uniwersalny język dialogu, międzypokoleniowej wymiany myśli i idei. Starsi i młodsi, bliscy i dalecy, znajomi i nieznajomi, miejscowi i przyjezdni - wszyscy stali się w tych dniach Rodziną. Mieszkańcami jednego Nieba.

Zaprosiliśmy artystów związanych z Nowicą od lat - dla których była źródłem inspiracji - ale też i młodych, dla których może stać się takim miejscem. "Starszym" chcieliśmy przypomnieć ich korzenie, a młodszym zaproponować "zakorzenienie". I chyba udało się......

(fot. Tomasz Sikorski)

"Wspaniałe spotkanie z Bieńkowskim, Tarnowskimi, z Michałem Żakiem, z paroma miejscowymi menelami i jeszcze paroma twarzowcami. Ja bym się zastanawiał nad jakąś myślą, ideą, która skupiałaby teatr - temat, wspólna technika, poszukiwania, etc - bo on był jakoś mało widoczny i rozrzucony od sasa do lasa (choć może to być również zaletą)" (Adam Walny)

Spotkania otworzył "Dziadek" Walnego Teatru - Adama Walnego i Przyjaciół. Spektakl adresowany do młodych otworzył też oczy rodzicom. Niczym niezwykłym były ich ciche komentarze - tłumaczące pociechom zawiłości i paradoksy Historii. Może nie wszystko od razu zrozumieją - może wiele w nich pozostanie do odkrycia - jak "stuletnia" żyletka dziadka.



Gdy nagle ....... oknem ...... wyskoczył Kusy Janek..... i zawisł u sufitu jurty Hałasów. Tak rozpoczęła się muzyczna opowieść Kai i Janusza Prusinowskich (Mama i Tata), Piotra Piszczatowskiego (Janek) i Michała Żaka (Starszy Brat) - czyli Teatrzyku Słuchaj Uchem. Zgromadzona licznie dziatwa weszła we wspaniałą interakcję i żal było gdy opowieść dobiegała do końca - miała jednak swój ciąg dalszy poza jurtą przechodząc w mini-korowód.

"Nasz syn pisał wypracowanko na angielski o długim łykiendzie - i serdecznie opisał Nowicę.

Bardzo nam tam było dobrze -tak jakby nawet rajsko- serdecznie, pięknie i z osobami świetnymi.
Może latem uda się dojechać gdzieś w okolice .

Jeszcze raz dzięki i gratulacje pomysłu i realizacji dla Was wszystkich". (Kaja i Janek)

"... bajeczny czas i bajka z dzieciakami wszystkimi bajkowa. Dobrze nam było choć krótko i błotniście. Staś poznał się z miejscowymi kałużami, a Gabryś ze strumykami. Pięknie." (Kaja Prusinowska)

(fot. Filip Bojko)

"Byliśmy zachwyceni wszelkimi zdarzeniami, które przyszły do nas w tamtej przestrzeni: przyjacielskim wieczorze z Teatrem Walnym, nocnym najazdem artystów, sprawdzaniem pianina, sympatycznym porankiem w Sarepcie. Nie wspomnę też o udziale w przedstawieniu Braci Tarnowskich, takim naszym osobistym drugim ślubie. Dla mnie to także piękne spotkanie z przyjaciółmi. Spontanicznie spotkał się tam stary skład grupy Lautari (Filipczuk , Hałas i ja), do tego wielu innych ważnych gdzieś na mojej drodze artystycznej ludzi. Zażyliśmy ponadto przyrody, następny dzień spędziliśmy na wędrówkach po bezdrożach Łemkowszczyzny, mieliśmy okazję popracować dla innych, nagromadziliśmy więc samych dobrych wrażeń." (Michał Żak)

Tymczasem na miejsce dotarł profesor Andrzej Bieńkowski, który z żoną Małgosią zainstalowali przy drodze wystawę fotografii terenowych ze swoich podróży (Muzyka Odnaleziona). Andrzej, autor m.in książek "Ostatni wiejscy muzykanci", "Sprzedana muzyka" oraz filmów dokumentalnych ("1000 kilometrów muzyki. Warszawa-Kijów") - jest charyzmatycznym "opowiadaczem", którego relacji nie można nie słuchać z zaciekawieniem.

(fot. Muzyka Odnaleziona)

"Miałem osobisty interes na festiwalu w Nowicy ! Teraz już mogę to powiedzieć, bo pracowałem nad jego realizacją ponad 10 lat. Bo albo ktoś miał w rodzinie wesele ,a to wypadek a to żniwa i tak nam schodziło. To rekonstrukcja teatru weselnego Tarnowskich. Dla mnie było to wydarzenie dużej wagi. Jak powiedział Janusz Prusinowski - po raz pierwszy w 21 wieku pokazano taki teatr, o którym już wszyscy zapomnieli i nawet o nim nie wspominają historycy teatru ! Rozmawiałem potem z Tarnowskimi, to też znakomita kapela starzy wyjadacze weselni. Byli zakłopotani tym, że po raz pierwszy grali nie na weselu na wsi ale dla widzów w Nowicy, nie bardzo wiedzieli czy publiczność była zadowolona. Z ulgą przyjęli moje zapewnienia ze było super. Dla mnie dużą satysfakcją jest to ze moglem ich spektakle Dziad Amerykański i Fryzjer sfilmować w dużej mierze dzięki Nowicy". (Andrzej Bieńkowski)

Taka właśnie opowieść rozpoczęła się kiedy z Radomskiego do Sarepty zjechała Kapela Braci Tarnowskich - barwna, prawdziwa i żywa. Nie ma znaczenia, że całe zdarzenie miało miejsce na Łemkowszczyźnie. W tradycji ludowej - moim zdaniem - bariery regionalne nie istnieją. Wszyscy zgromadzeni wczuli się w brzmienie Kapeli. Tarnowscy zaprezentowali unikalny Teatr Weselny. "Dziad amerykański" na długo pozostanie w pamięci.

(fot. Muzyka Odnaleziona)

Wieczorem przenieśliśmy się na dół wsi. Dom Muzyków, przywitał nas, rockowym akcentem - Nowica 9. Po koncercie - "Formuły ekstazy" - przedstawienie Teatru im. Lesia Kurbasa (Lwów) na podstawie tekstów Ihora Antonycza, ukraińskiego poety urodzonego w Nowicy. Po raz pierwszy grane w plenerze zaskoczyło plastycznością. Niezapomniane wizje - na dachu, w wannie - obrazy....


(fot. Wacław Bugno)

"Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że braliśmy udział w III Spotkaniach Teatral
nych w Nowicy! Dzięki temu mieliśmy okazję gościć w ojczyźnie Bohdana Ihora Antonycza i zaprezentować tam nasz spektakl według jego poezji. To bardzo ważny Poeta dla naszego zespołu, dla naszego miasta, dla ukraińskiej kultury w ogóle. Dlatego pobyt w Nowicy było dla nas wydarzeniem szczególnym. Zobaczyliśmy, że w miejscu gdzie urodził się Antonycz dzieją się bardzo fajne rzeczy, które robią bardzo fajni ludzie ! Jesteśmy pod wrażeniem nie tylko tego miejsca, ale i ludzi, bardzo ciepłej atmosfery, jaką tworzą to miejsce i ludzie!" (Zespół Lwowskiego Teatru im. Kurbasa)

Wieczór zakończył inny zagraniczny gość - lwowski Burdon. Muzyka nawiązująca do tradycji Karpat i innych regionów porwała wszystkich do żywiołowego tańca. I zapadła noc ....

(fot. Tomasz Sikorski)

Niedziela. Święty dzień rozpoczęła msza, po zakończeniu której wystąpiła Kapela Brodów z Węgajt. Wszyscy zgromadzeni na tym wydarzeniu zostali po prostu "uświęceni" pieśniami Maryjnymi w wykonaniu muzyków.

"Dla mnie Nowica to coś więcej niż miejsce - mam z nią związane i najpiękniejsze i najsmutniejsze przeżycia i trochę się tam czuję jakbym przeszedł do drugiego pokoju. Ludzie, którzy tam mieszkają, Bolek i Tatiana to osoby bliskie mojemu sercu, więc jak mam się czuć odwiedzając przyjaciół po latach? Cudownie !!! Potok płynie ten sam, w sercach to samo ... A festiwal ? Spotkałem się tam z Hałasami po wielu latach mieszkając w jednym pokoju jak dawniej, graliśmy jak dawniej nie mogąc się rozstać i przestać grać , a mieliśmy na to 10 lat i trzeba było Nowicy .... Rozmowy "istotne", pomysły na zaś i osoby które wybrały życie na Prawdę ....Wszystkiego do pięknego" (Witek Broda)

"... błoto było super, jedzenie też super i się skończyło, a klimat w Nowicy jakby z końca XX wieku .... niesamowite ..." (Ania Broda)

Gorącymi oklaskami zostały też przyjęte utwory grupy Jaźna i nagle przyszła ulewa. Ściana deszczu zdawała się nie mieć końca. Błagania zostały wysłuchane i deszcz ustał - trochę jednak popsuł szyki w programie, ale większość wydarzeń odbyła się zgodnie z planem.



"Serdeczne podziękowania za zaproszenie Jaźnej na Spotkania. Mam nadzieję, że wykonawcy występujący po nas nie mieli nam za złe ściągnięcia deszczyku, ale też chcieliśmy dać coś więcej niż tylko wrażenia słuchowe:-) To, co nie powinno ulec zmianie na przyszłość to obsługa techniczna (i tu ukłon i podziękowania dla Leszka Mroczkowskiego za dźwięk i zimną krew (aczkolwiek notorycznie podgrzewaną). To co pozostanie w pamięci, to na pewno kunszt aktorski Akademii z Gardzienic, oraz dla mnie niezwykła przygoda i zaszczyt muzykowania z Kapelą Brodów z Węgajt. Idąc dalej narzucają się dwa zdania: ogień na dachu i scena pod wodą. Ogień to oczywiście sprawka spontanicznie pomysłowej grupy teatralnej Łesia Kurbasa z Ukrainy, nie umniejszając oczywiście mistyce i dramaturgii całego przedstawienia. Reszty jako współgospodarz sceny Nowica 9 nie było dane mi obejrzeć. Wbrew obawom nie zalało nas morze przypadkowych amatorów wrażeń ogólnofestiwalowych, przynajmniej nie dało się tego odczuć na dole przy Nowicy 9. Do tego dołóżmy jeszcze pokaz filmów, wystawy zdjęć i obrazów, jurtę Hałasów, a wszystko to w jedynej w swoim rodzaju scenerii Beskidu Niskiego". (Astek Cuprjak, Jaźna)

Wydarzeniem były "Kroniki sejneńskie" w zabytkowej cerkwi św. Paraskewy w wykonaniu Teatru Sejneńskiego. Ten spektakl dzieci, które aby go zaprezentować przejechały przez całą ścianę wschodnią Polski, musiały zagrać dwukrotnie. Przedstawienie w reżyserii Bożeny Szroeder nie było ściśle mówiąc "wyreżyserowane" - dzieci opowiadały historie, które same pozbierały od swoich dziadków i najstarszych mieszkańców Sejn - o pięknie i atmosferze tego niegdyś multi-kulturowego miasteczka. Mam cichą nadzieję, że oklaski i serce publiczności - wynagrodziły im ten wysiłek.



"Do Nowicy dotarliśmy późnym wieczorem. Było już całkiem ciemno, więc nie widząc niczego, co znajdowało się dalej niż końce palców u nóg położyliśmy się spać. I chyba temu widok za oknem, który ujrzeliśmy rano sprawił nam taką radość. Byliśmy w pięknej okolicy, w sercu Beskidu. Jednak jeszcze większą, również przyjemną niespodzianką było to, co nas tam właśnie miało spotkać. Nasz udział w III Spotkaniach Teatralnych Innowica rozpoczęliśmy wysłuchaniem pięknego koncertu pieśni maryjnych w wykonaniu Kapeli Brodów. Koncert odbył się we wnętrzu cerkwi św. Paraskewy, w której panowała atmosfera duchowości i pewnej podniosłości. Za to po za cerkwią panowała trochę inna atmosfera . Atmosfera serdeczności, otwartości na innych. Momentami czuliśmy się jak na jednym, wielkim biwaku, na którym wszyscy się znają. W Nowicy zagraliśmy dwa spektakle. Oba w cerkwi. Pierwszy raz graliśmy w takim miejscu, więc było to dla nas nowe doswiadczenie, które jednak okazało się doświadczeniem dobrym. Gdy tylko tego potrzebowaliśmy otrzymywaliśmy od organizatorów wsparcie. Wieczorem zaś obejrzeliśmy dwa spektakle Akademii Praktyk Teatralnych Gardzienice oraz film, również zrealizowany przez teatr Gardzienice. Zarówno spektakle jak i film zrobiły na nas naprawdę duże wrażenie. Następnego dnia musieliśmy wyjechać z samego rana i Nowicę opuściliśmy czując pewien niedosyt, że sporo rzeczy musi nas ominąć. Może jednak to dobrze i tym bardziej zachęci nas to do powrotu do tego miejsca." (Piotr Myszczyński, Teatr Sejneński)

Wymuszone przez aurę zmiany spowodowały, że nieco wcześniej rozpoczął się koncert Ankh - grupy od lat związanej z Nowicą, która występowała tu już w czasach letnich spotkań artystów organizowanych przez muzyków z Nowicy 9. Być może nieliczna, ale zawsze wierna grupa fanów i mniej bojaźliwych widzów, zgotowała muzykom sympatyczne przyjęcie.


Gdy zapadł mrok przyszedł czas na wydarzenie najbardziej obciążone ryzykiem nie-odbycia-się, ale wszystko wypaliło idealnie. Chodzi o występ artystów związanych niegdyś z Nowicą bardzo mocno - Teatru Ośrodka Praktyk Teatralnych "Gardzienice". Przyjechali w "odmłodzonej wersji" za sprawą studentów i absolwentów Akademii z dwoma spektaklami - przekornej "Odysei" i "Nieludzkiej com'medii" oraz filmem w reżyserii Włodzimierza Staniewskiego "Ifigenia w A..." Spektakle te - w warunkach plenerowych - były chyba wystawiane po raz pierwszy. Myślę, że artyści byli zaskoczeni takim zainteresowaniem i frekwencją. Publiczność była "porażona" warsztatem i techniką aktorów z Gardzienic. Musieli bisować - co w przypadku grup teatralnych jest mało praktykowane.

(fot. Jacek Partyka)

Zwieńczeniem wieczoru był koncert w cerkwi André Mergenthalera z Wielkiego Księstwa Luksemburg - wirtuoza wiolonczeli. No i znowu wszystkich zatkało. Dźwięki, które André wydobywał ze swojego instrumentu wprawiły wszystkich w osłupienie. Ten skromny i sympatyczny muzyk - mimo trudów podróży, zmęczenia - musiał kilkakrotnie zagrać na bis.


No i wydawać by się mogło, że to był koniec wieczoru. Ależ nic podobnego ! Doszło do zupełnie nieplanowanych wydarzeń zainicjowanych przez samych artystów. Innowica w swoich założeniach nie jest żadnym festiwalem czy przeglądem, ale Spotkaniem - artystów z artystami, artystów z widzami - i do takiego spotkania właśnie doszło. W pobliżu Domu Muzyków przy akompaniamencie bębnów wystąpił Teatr Ognia - Los Fuegos. W jurcie rozbitej na terenie ośrodka Sarepta rozpoczęło się wspólne muzykowanie Kapeli Brodów (Ania i Witek Brodowie), Nomadów Kultury (Jacek i Alicja Hałas), Maćka Filipczuka (Lautari), Iwony Sojki i Basi Wilińskiej. Te spontaniczne jam session trwało - bagatelka - do 3.30 w nocy. Warto jednak było posłuchać i zobaczyć - bo to się prędko nie powtórzy.

Poranek dnia ostatniego, po pełnej atrakcji nocy, rozpoczął się bardzo żywo. Głównie za sprawką warsztatów tańca Nomadów Kultury, ale też z towarzyszeniem muzyków wymienionych powyżej. Wszyscy wesoło pląsali na scenie Sarepty - goście, artyści z udziałem tych, którzy - jak część młodego zespołu Gardzienic - zdecydowali się w Nowicy zostać dłużej. Popołudniem - projekcją filmu "W Nowicy na końcu świata" Nataszy Ziółkowskiej nakręconego na przestrzeni roku - rozpoczęła się część filmowa Spotkań. Niesamowitą przygodą i podróżną w czasie były filmy dokumentalne wybitnego polskiego dokumentalisty - Waldemara Czechowskiego - "Śladami Vincenza", "Węgajty". Waldek też jest osobą związaną z Nowicą - bywał tu z Teatrem Węgajty, Brodami, w prehistorycznych czasach drogi żwirowej. Niesamowity człowiek i historia.


(fot. Filip Bojko)

"Trzy dni święta teatru, muzyki i filmu, ale przede wszystkim spotkań ludzi. Bo to skarb największy – stanięcie twarzą w twarz, z przyjacielem albo nieznanym. Przyjaźnie, które trwają latami tym się wyróżniają od bliskich relacji, że mają coś z powinowactwa z wyboru. To pokrewieństwo dusz. Fascynacją wolnością i dawanie wyrazu własnej odrębności, ale w stanie szczerości – to jest coś, co trwa w Nowicy przez dziesięciolecia. Magia miejsca - w polskim, beskidzkim, połemkowskim wszechświecie.

I to znów poczułem tutaj, tej Innowickiej wiosny. I to chyba najcenniejsze (...)

Gdy powstają inicjatywy festiwalowe organizowane przez ludzi z miasta na wsi, i to w miejscu, gdzie Ci ludzie nie żyją na codzień – zawsze istnieje ryzyko pomyłki. Wrażliwi gospodarze tego święta pytają samych siebie (myśląc o kolejnym) – „jak nie zadeptać” tego miejsca, jak nie zagłuszyć klimatu spotkań zbytnimi fajerwerkami – np. ilością świetnych spektakli, teatralnych scen. Jak się nie ścigać z popularnością i sukcesem. Czym jest sukces, jeśli jest, dla samej Nowicy? Dla organizatorów sukcesem (w jednym z wymiarów) mogło by być powtórzenie Jarocina czy np. ściganie się z legendą Woodstock... To byłby poniekąd znak naszych czasów – zrobić fajerwerk i basta !!! Potem tylko ordery i sława.. Na szczęście organizatorom nie przyświecają takie myśli. Nowica obroniła się po raz kolejny (...)" (Waldemar Czechowski)

W międzyczasie obecna przez 3 dni jurta zniknęła gotowa do drogi powrotnej. Nie zniknęli natomiast muzycy (patrz wyżej), którym nie spieszyło się z wyjazdem i znowu rozpoczęli wspólne muzykowanie na ganku świetlicy w Sarepcie. I tak do wieczora .......

Nie można też zapomnieć o wszystkich imprezach towarzyszących Spotkaniom - wystawach - obrazów lwowskiego malarza Serhija Sawczenki w kaplicy Zaśnięcia NMP, aktów Macieja Fronczaka w pracowni Leszka i Aliny Wronowskich, fotografii - Walentyny Synenki, Wacława Bugno i Piotra Pardeli w Nowicy 9. I to praktycznie wszystko .....

"Luz, pełna demokracja, imprezy na styk, jedna po drugiej, a nawet zachodzące na siebie. W Nowicy trzeba (i można) być w dwóch miejscach naraz. Taki cud.

W górę, w dół, wszak to góry. Sarepta, jurta, cerkiew, kaplica, Nowica 9 – oto areny kolejnych zdarzeń (i wydarzeń). Biuro w chyży, garderoby w polu, widownia na kamieniach.

Prąd gościnnie przedłużaczem od sąsiada, artyści w strugach deszczu montujący scenografię, publika na karimatach, samochody grzęznące w gliniastej mazi. Dużo świec, pochodni i latarek na czołach.

W tej scenerii sztuka – alternatywna, szczera, różnorodna, niesalonowa. Często z pogranicza gatunków i kultur jak sama wieś. Repertuar od pieśni pasyjnych do plebejskich przyśpiewek weselnych. Od malarstwa sakralnego do aktu. Spektakle dziecięce dla dorosłych i dorosłych dla dzieci. Bez gwiazd i supportów.

INNOWICA mogła urodzić się tylko z dala od dużych ośrodków kultury. Bez sztabów, reżyserów, webmasterów, briefingów i ewentów poprzedzających i podsumowujących. (Fuj!) Bez (przepraszam za wyrażenie) polityki kulturalnej. No i towarzyszących pieczeniarzy (dawniej pieczących towarzyszy). Jeszcze nie zatupana.

Orzeźwiająca jak wiosenny deszcz." (Maciej Fronczak)

W imieniu Stowarzyszenia Przyjaciół Nowicy chciałbym podziękować Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Urzędowi Marszałkowskiemu w Krakowie, Wójtowi Gminy Uście Gorlickie, Powiatowi Gorlickiemu, Producentowi wody mineralnej "Muszynianka" - za finansowe wsparcie; Centrum Kultury i Informacji Ambasady Ukrainy, Instytutowi Teatralnemu im. Z. Raszewskiego - za wsparcie "moralne"; Jego Ekscelencji Ambasadorowi Wielkiego Księstwa Luksemburg za umożliwienie występu André Mergenthalera; księdzu Janowi Pipce - bez którego pomocy i anielskiej cierpliwości nie moglibyśmy zorganizować Spotkań; Włodzimierzowi Staniewskiemu, Mariuszowi Gołajowi, Bożenie Szroeder, Krzysztofowi Czyżewskiemu, Monice Sznajderman, Andrzejowi Stasiukowi, Michałowi Brańce; wszystkim mieszkańcom wsi Nowica, a szczególnie pani Marii Wacek, Franciszkowi Gryblowi, Piotrowi Smereczniakowi, Piotrowi Michniakowi, Stefanowi Michniakowi, Irence Smereczniak, Pani Kucharce, Szymonowi Modrzejewskiemu,Tatianie Bojko, Leszkowi i Alince Wronowskim, państwu Zaborowskim, państwu Ochremiakom, Jurkowi Szczepkowskiemu, Marzenie Kowalskiej, Mikołajowi Kowalskiemu, Filipowi Bojko, Krzysztofowi Sawickiemu, Krzyśkowi Szmidtowi, Kubie Fronczakowi, Lidce Pacak, Markowi Teślukowi, Tomkowi Opalińskiemu, Małgosi Łukomskiej, Oli Smulskiej, Piotrkowi Waisowi, Oli Padzik i jej dzieciom, Ali Szczudło, Marcinowi Smolarkowi i jego żonie i wielu wielu innym.

Dziękuję wszystkim Artystom za udział i wspaniałe przeżycia oraz Wiernej Publiczności.

"Moim zdaniem tegoroczne Spotkania w Nowicy były świetne, były to moje pierwsze Spotkania, ale zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Jedyne do czego mogłabym mieć uwagi to miejscami zachwiana organizacja. Nie podobało mi się, że zmienił się plan i niektóre rzeczy na siebie nachodziły. Mam na myśli dzień kiedy był film dokumentalny o ludowej muzyce w Sarepcie, wystawa w Nowicy 21 i koncert Ankh-ów w tym samym czasie przez co na niego nie zdążyłam, ale to była bardziej uwaga zaczepna niż krytyka, więc nie trzeba się nią zbyt bardzo przejmować (słowa skierowane głównie do Bussiego). Całość była bardzo udana pomimo kiepskiej pogody." (Weronika Pardela)

Piotr Bussold, zwany koordynatorem.

PS. Prezentowane zdjęcia i materiał filmowy nie jest na pewno miarodajny, ale chwilowo takim dysponujemy. Jeśli posiadacie własne zdjęcia i nagrania - bardzo proszę - dajcie znać na maila i podzielcie się ze wszystkimi.

Galerie zdjęć:

30.3.10

III Spotkania Teatralne Innowica 2010


Drodzy Przyjaciele,


Z przyjemnością chcielibyśmy przedstawić program III Spotkań Teatralnych INNOWICA 2010, które tradycyjnie - jak co roku - odbędą się w czasie długiego weekendu majowego (1-3 maja) we wsi Nowica. Mamy nadzieję, że wydarzenia, które zaplanowaliśmy na ten rok spotkają się z Waszym zainteresowaniem.

1 maja (sobota)

11.00 - otwarcie (Sarepta)
11.30 - "Dziadek" - Walny Teatr
13.00 - "Kusy Janek" - Teatrzyk Słuchaj Uchem/Nomadzi Kultury (jurta)
16.00 - "Zapomniany teatr-wiejskie farsy" - Andrzej Bieńkowski (jurta)
16.30 - "Teatr Weselny" Kapela Braci Tarnowskich z Radomskiego + zabawa (jurta)
19.30 - "Formuły ekstazy" - Teatr im. Łesia Kurbasa (Nowica 9)
20.30 - Nowica 9/Burdon (scena muzyczna)

2 maja (niedziela)

10.00 - "Pieśni Maryjne" - Kapela Brodów (cerkiew św. Paraskewy)
12.00 - Jaźna (scena muzyczna)
14.00 - "Kroniki Sejneńskie" - Teatr Sejneński I spektakl (cerkiew św. Paraskewy)
15.30 - "Kroniki Sejneńskie" - Teatr Sejneński II spektakl (cerkiew św. Paraskewy)
17.00 - "1000 kilometrów muzyki Warszawa-Kijów" - film A. Bieńkowskiego (jurta)
19.00 - "Ifigenia w A..." - film - OPT GARDZIENICE (jurta)
20.30 - "Odyseja" - APT GARDZIENICE (Nowica 9)
22.00 - André Mergenthaler (Luksemburg) + ANKH (scena muzyczna)

3 maja (poniedziałek)

11.00 - warsztaty - Nomadzi Kultury (jurta)
13.00 - Waldemar Czechowski - pokaz autorskich filmów dokumentalnych w tym: "Śladami Vincenza" i "Węgajty" (2008), "W Nowicy na końcu świata" reż. Natasza Ziółkowska

Spotkaniom towarzyszyć będą wystawy:
  • Serhiy Savchenko - wystawa obrazów (kaplica Zaśnięcia NMP)
  • Valentyna Synenka - wystawa fotografii (Nowica 9)
  • Andrzej Bieńkowski - wystawa fotografii terenowych (Sarepta)
  • Maciej Fronczak - wystawa rysunków i pasteli (Nowica 21)
  • Lucilli Kossowskiej "Made in China" - instalacja malarsko-multimedialna
Jurta będzie stała na terenie Ośrodka "Sarepta".

Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do wprowadzenia zmian w programie.

Informujemy, że organizatorzy nie pośredniczą w wynajmie kwater na terenie Beskidu Niskiego (w pobliżu Nowicy) oraz nie zapewniają widzom dojazdu i wyżywienia podczas trwania Spotkań.

Piotr Bussold
Koordynator projektu INNOWICA

21.2.10

Mirosław Nahacz (1984-2007)



Zero siedem
Mikołaj Lizut

Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę

Przyjechał rozklekotanym "maluchem". Na stole położył im maszynopis i uciekł.

Po czterech godzinach wiedzieli już, że chcą to wydać.

Był dopiero przed maturą.

"I tak to się kiedyś skończy żoną, rodziną, domem i uporządkowanymi duperelowatymi błędnymi kołami. Chyba że ktoś z nas wpadnie w syf, ale raczej nie. Wiedzieliśmy, że inaczej udaje się tylko nielicznym, że o tych nielicznych potem się opowiada, że to są legendy".

"Osiem cztery" - książka i rocznik Mirka Nahacza. Opowieść o nim i jego kumplach, lękach, imprezach, narkotykach, percepcji i jej zaburzeniach.

Książkę (debiut) szybko nazwano portretem generacji 1984.

Bronił się.

Matka cieszyła się, że ma talent, ma iskrę bożą.

Przeczytała książkę "Osiem cztery". Mówi, że z wielkim, wielkim szokiem! Język okropny, sytuacje opisywane tam - straszne. Ale z obowiązku przeczytała. Mirek już jest dorosły i wie, co robi. Nie zmyła mu głowy. Powiedziała po prostu, że jej się to nie podoba. Mówi, że w ogóle nie dopuszcza takiej myśli, że on robił to wszystko, co w "Osiem cztery" opisał.

Wydawcy znali go od dziecka. Pisarz Andrzej Stasiuk i jego żona Monika Sznajderman mieszkali kilka kilometrów obok. Skończył podstawówkę w Gładyszowie i poszedł do liceum w Gorlicach. Przychodził do nich do domu i pożyczał książki.

Cholernie dużo czytał. Na wsi nie ma co robić, chyba że masz pole, na którym musisz harować. Ale nie miał pola, a jego mama była nauczycielką historii. Mógł oglądać "Klan" albo czytać.

O, spójrz, co powiedział w wywiadzie: - Mnie ostatnio najbardziej fascynuje właśnie nieprzystawalność, niekompatybilność bytu. Włączasz telewizję: Britney Spears śpiewa piosenkę, na drugim kanale umiera Papież, na trzecim Wiśniewski i to wszystko dzieje się w obrębie rzeczywistości, w której żyjemy.



Był Łemkiem. Umiał mówić po rusińsku, jak Łemkowie pił eter. Nauczyła go tego babcia. Łemkowie nawalali się tym podczas wojny, gdy nie było spirytusu. Eteru używało się do usypiania podczas zabiegów medycznych. Do kieliszka wlewa się "kropkę", łkasz, robi się bomba w gardle, taka kula gazu, musisz przełknąć. Eter wali zupełnie inaczej niż alkohol. Jest bardzo pobudzający, ale można też stracić przytomność. Stan eteryczny.

Stany eteryczne nie są wytrychem do jego biografii.

Tu o tym opowiada: - W małych cerkiewkach w tle masz zawodzenie starych kobiet i jak się nabożeństwo odbywa nocą, to można tam doświadczyć naprawdę niesamowitych stanów. Bije dzwon, ten obrządek, mimo że przychodzisz tam zdystansowany, nagle to cię wyrywa. Pamiętam, że jak przyprowadziłem tam swoją dziewczynę kiedyś - która ma bardzo racjonalne podejście do rzeczywistości - to po piętnastu minutach powiedziała mi "zaprowadź mnie do domu, bo się boję". To jest naprawdę mocne przeżycie. A ja to ostatnio w ogóle czuję się, wiesz, zajebiście zagubiony, w sensie, że od kilku miesięcy wydaje mi się, że żyję w świecie tak przepełnionym wszystkim, informacją, barwami, no wszystkim, historiami, że mam takie poczucie, że nie przystaję.



Był zaradny, wszystko potrafił załatwić i naprawić.

Nie był ćpunem, nie był pięknoduchem.

Sam zrobił ładowarkę. Polutował kabelki, z pudełka po goldenach i z taśmy izolacyjnej zrobił opakowanie. Gdy leciał na stypendium do Niemiec, nie chcieli go z tym przepuścić na lotnisku, bo myśleli, że to bomba. Sam zrobił rzutnik na ścianę z poklejonych pudełek po butach i części kupionych na stadionie.

Jego ojciec był elektrykiem.

Bardzo lubił spotkania autorskie. Może nie na samym początku, ale później nawiązywał z czytelnikami zarąbisty kontakt. Czytał fragmenty, dyskutował, budował nastrój, a ludzie łapali niesamowitą energię. Na dwóch był tak pijany, że niewiele ogarniał. Ale na trzecim, w Łodzi, było super. Dzień wcześniej zadzwonił do kolegi, żeby go zawiózł, bo się poprzedniego dnia narąbał i nie ogarnia. Jechali "maluchem" jego mamy, zatrzymując się co jakiś czas, żeby Mirek puścił pawia. Spotkanie było w bardzo eleganckim centrum kongresowym, z basenem i kortami do tenisa. Większość osób z publiczności była mocno starsza.



Po spotkaniu dostał owację na stojąco. Wiele osób wcześniej nawet o nim nie słyszało, a teraz poszli kupić wszystkie jego książki.

Istnieją realne pierwowzory postaci z "Osiem cztery" i z "Bombla". Był bardzo zestresowany tym, jak te książki zostaną odebrane w Gładyszowie.

Na przykład przyjaciel Bombla Pietrek jest sklejony z trzech innych pijaczków, których znał z Gładyszowa.

A gdzie tam, z sześciu czy siedmiu jest sklejony.

Jeden z nich naprawdę nazywa się Pietrek. Po wydaniu tej książki bardzo często przychodził do niego trochę rozżalony, bo wszyscy się z niego śmiali. To było tylko chwilowe i teraz już nie ma tematu. Sam Bombel jest bardzo dumny z tego, że stał się głównym bohaterem książki. W wakacje, kiedy spotyka na przystanku jakieś dziewczyny, to opowiada im, że to o nim jest ta książka, a przy okazji wyciąga od nich 5 złotych na wino.

To przez te książki mu odbiło, zabiła go Warszawa, gdyby żył jak my wszyscy tutaj, pewnie by żył dalej.

To normalne, że się szuka winnych. Każdy próbuje taką śmierć jakoś zracjonalizować, przetrawić. Wydali mu książkę. I mają teraz żałować? Że za wcześnie? Powinni mu powiedzieć: poczekaj, Mirek, wstrzymajmy się z tym, aż dojrzejesz?

Interesowało go przede wszystkim pisanie.

Nie szpanował, nie odbiło mu.



Najpierw mieszkał z synem wydawczyni w jej warszawskim mieszkaniu. Burdel mieli nie z tej ziemi, wszędzie kilogramy petów, porozwalane ubrania. Jak to studenci. Po jakimś czasie ich drogi się trochę rozeszły. Mirek zamieszkał ze swoją dziewczyną.

Cały czas pisał. Szybko wydali mu dwie kolejne książki. Z ostatnią, czwartą powieścią "Niezwykłe przygody Roberta Robura" mieli problem. Sześćset stron, bardzo skomplikowana narracja, historia o wszystkim. O doświadczeniach psychodelicznych, uzależnieniu od telewizyjnego serialu, o strukturze świata. Trudno się było w tym połapać. Mirek miał pretensje, że nie zrozumieli tej książki. Chciał ją wydać w Prószyńskim.

Na przystanek autobusowy w Gładyszowie wychodził w piątki ok. 20. Jak było już ciemno, a do tego chmury zakrywały księżyc, to szedł przez tę wieś, jakby szedł przez czystą czerń, dookoła tylko czasami jaśniały granatowe punkciki telewizorów, a wieś była totalnie uśpiona.

Czekał na przystanku, a autobus, który przyjeżdżał, wyglądał jak statek kosmiczny, który zabierał go poprzez tę czerń do następnej miejscowości, gdzie wsiadał do pociągu.

O szóstej rano wysiadał już w Warszawie, gdzie wchodził w ten cały nieprawdopodobny mechanizm.

Jego problem polegał na tym, że strasznie mu ciężko w obrębie jednej rzeczywistości umieścić te dwie rzeczy: Warszawę i - 370 km dalej - całą jego wieś.

Z Gładyszowa przywiózł same fajne cechy - zauważyli warszawscy koledzy.

Tuż po przeprowadzce do Warszawy robił wrażenie bardzo skromnego, wycofanego kolesia.

Jego romans z literaturą dopiero się rozpoczął. Bez żadnego wahania i żadnej nieśmiałości mógł powiedzieć o sobie "pisarz".

Jakby nie był pisarzem, to dla niego strasznie wiele rzeczy byłoby po nic.

Jako człowiek wyrosły w górach, wśród natury, był niezwykle odważny. Kiedyś pili z kolegami nad Wisłą, Mirek wstał i wskoczył do wody. Chciał się wykąpać. Wszyscy osłupieli, bo żadnemu kolesiowi z Warszawy nie przyszedłby do głowy taki pomysł. Potworny prąd mętnej rzeki zniósł go kilkaset metrów. Mógł się utopić. Każdy inny by się bał. Gdy wreszcie dopłynął do brzegu, wszyscy byli na niego potwornie wkurwieni, że jest nieodpowiedzialnym samobójcą.



Obraził się, że nie rozkminiają, o co chodzi. Przecież, żeby być wolnym człowiekiem, nie można się bać.

Po skończeniu "Bociana i Loli" po raz pierwszy miał poczucie, że napisał dobrą książkę. Chciał napisać książkę, która byłaby bardzo oderwana od "tu i teraz", i żeby była chociaż w jakiejś części uniwersalna.

A poza tym chciał, żeby była ona dla wybranych ludzi, którzy będą w stanie ją przeczytać. Jeśli ktoś chce biec za królikiem, to na końcu wyścigu czeka go nagroda.

W tym programie "Wydanie drugie poprawione" Szczuka pytała go, dlaczego nie pisze jak Prus, skoro czytał Prusa. Co to za pytanie? Ona w tej książce nic nie ogarnęła, nie skumała jej. On zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że to trudna literatura, że dotyka rzeczy, o których nie da się łatwo opowiedzieć, o rozpadzie świata, percepcji, doświadczeniu psychodelicznym. Szczuka sprowadziła to do poziomu: chciałeś napisać książkę o dragach, ale ci nie wyszło. "Mniej ćpaj, więcej czytaj Prusa".

Wielu krytyków próbowało przybić mu metkę Janko Muzykant ze wsi. Mirek miał to głęboko w dupie, był ponad to.

Zdał do Warszawy. Kulturoznawstwo na uniwerku.

Przez pierwsze trzy miesiące mieszkania w Warszawie w ogóle nie mógł przeczytać żadnej książki, nie miał na to czasu, a i tak nic nie robił.

Jak się mieszka w Warszawie, to się strasznie łatwo traci czas.

Oj, przez tydzień na wsi to robił więcej niż przez miesiąc w Warszawie.



Masłowska i Nahacz usiedli w jednej ławce na studiach i często ich ze sobą zestawiano. Oboje debiutowali przed maturą, o obojgu podobnie pisali krytycy: absolutny słuch literacki, oboje po pierwszej powieści przenieśli się z prowincji do Warszawy.

Szli razem. Wybił wielką szybę na Ordynackiej, a potem napisał w zeznaniach: "To ja wybiłem tą szybe, to nie wybiła Dorota".

Ją jednak zatrzymała policja, a on rzucił się w krzaki i spał tam do rana.

Zmienił się. Ogolił głowę na łyso, choć w liceum nosił długie włosy.

* Po wypadku twarz miał całą w bliznach. Cztery lata temu jechali z kolegą po pijaku. Dachowali. Ledwo uszedł z życiem, ale poza kilkoma szramami nic im się nie stało. Trzeba było mu nawet zrobić nową sesję zdjęciową, bo wyglądał inaczej.

Zrobił sobie tatuaż: serce z wpisanym w środek imieniem Ani. Ania też ma podobny tatuaż, z imieniem Mirka. Takie obrączki, których nie można już zdjąć.

Gdy po pierwszym roku przyjechał do Gładyszowa, krążyła fama, że nie był w żadnej Warszawie na studiach, tylko w pierdlu.

Jego mama musiała wszystko tłumaczyć, ale i tak nie każdy jej wierzył.

* W Warszawie nie podobali mu się ludzie, kluby, rozrywki, to całe warszawskie nadęcie. Na pierwszym roku nie był w stanie wytrzymać na żadnej imprezie. "Co za zblazowane matoły" - mówił.

Z czasem przywykł.

Momentami studia go bardzo wciągały. Miał to do siebie, że potrafił wszystko ogarnąć w trzy dni. Dlatego studiował zrywami. Był komplementowany przez wykładowców. W studiowaniu trochę przeszkadzało mu pisanie.

Nie był związany ze środowiskiem młodych warszawskich pisarzy. W każdym razie nie miał tej identyfikacji. Jego najbliżsi przyjaciele studiowali z nim na roku na kulturoznawstwie. Tak się złożyło, że kilkoro z nich pisze książki. Nigdy nie była to grupa pisarzy, tylko grupa studentów. Przyjaciół. Nie było w tym szpanerstwa.

W Warszawie często myślał o telewizji. Przez rok był scenarzystą serialu "Egzamin z życia". Mówił, że bada obóz wroga od zaplecza. W końcu zrezygnował. W jego ostatniej książce wątek telewizyjny jest bardzo ważny. Bohaterowie uzależniają się od serialu.

Czasem, gdy przychodzili do niego znajomi, upalał ich i włączał im telewizję. Żeby im uświadomić, że to Sodoma.

* Pili nad Wisłą. Strasznie się upił, chciał już wrócić do domu. Zamówił taksówkę na most Świętokrzyski. Pani mówi, że musi znać dokładny adres, bo inaczej taksówka nie przyjedzie. Powiedział: "Most Świętokrzyski jeden". Była za dziesięć minut.

Był barmanem w gejowskim klubie Tomba-Tomba. To idealna praca dla kogoś, kto lubi imprezować.

Pisał na laptopie z pękniętą matrycą. Na środku ekranu miał trzy czarne paski, więc trzeba się było domyślać części tekstu.

Słuchał dużo muzyki, ale najbardziej Joy Division.

Nie był ideologiczny, nie wiązał się intelektualnie z lewicowcami z "Krytyki Politycznej", chociaż znał wiele osób. Na pewno "antykonsumpcjonizm" to nie jest hasło, które wytatuowałby sobie na ramieniu. Ale też nie poszedłby pracować do jakiejś babilońskiej korporacji. Nie miał żadnej politycznej pozy.

Ciągle mówił, co teraz będzie robił, więc łatwo można było przeoczyć jego pochmurność.

Często dochodził do wniosków pełnych rozpaczy.

Nie było żadnego dzwonka alarmowego.

Nic nie wskazywało na to, że jest z nim źle. Wręcz przeciwnie. Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę.

* Był piątek. Jego dziewczyna pracowała w knajpie. Mirek siedział w domu i wklepywał ostatnie poprawki do książki. Wpadł kumpel. Pojechali do niej, do tej knajpy. Zjedli. Wrócili razem do domu i szykowali się na imprezę. Mówili o najbliższych wydarzeniach, które razem mieli zaliczyć. W Lubiążu miało się odbyć Elektrocity, wielka impra techno w dawnym klasztorze. Sprawdzali w necie, jak tam dojechać i gdzie można znaleźć noclegi. Tego wieczora mieli pójść do La Playa, do klubu na plaży przy Wiśle, ale zaczął padać deszcz. Poszli do Utopii. Kumpel wyskoczył gdzieś w miasto.

Wrócili późno. Rano już go nie było.

Nie zostawił żadnego listu.

O Mirosławie Nahaczu opowiedzieli: Monika Sznajderman, Andrzej Stasiuk, Ania Klawe, Michał Sufin, Łukasz Piekarski, Krzysztof Varga, Paweł Dunin-Wąsowicz. Korzystałem z wywiadów z Mirosławem Nahaczem oraz z Dorotą Masłowską w "Lampie", a także z tekstów łódzkiej gazety studenckiej "PKS"


Miroslaw Nahacz, dead at 23, apparently having committed suicide.

Nahacz was a Lemko from Gladyszow in the Beskid Niski but moved to Warsaw at an early age. He was a student of cultural studies at the University of Poland at the time of his death.

Nahacz burst onto the Polish cultural scene in 2003 with the publication of his first novel, Osiem czery (Eighty Four), which won an award from the Natalia Gall and Ryszard Pollak Literature Foundation. His second novel, Bombel, appeared in 2004 also to much acclaim.

Excerpts in English from both novels can be found on the author’s website (click “English” from the menu, otherwise in Polish).

16.2.10

Ostatnia Droga Łemka



Bazyli (Wasyl) Michalak (1916 - 2010)




Kilka dni temu odszedł od Nas Wielki Człowiek, Człowiek-Historia, jeden z najstarszych mieszkańców Nowicy - pamiętający trudne losy Łemków - Wasyl Michalak. Już nigdy nie zobaczymy uśmiechu na Twojej twarzy, nigdy nie usłyszymy Twoich opowieści, ale zawsze będziesz między z Nami w naszych sercach. Żegnaj .... i do zobaczenia, Wasylu.

Przyjaciele Nowicy

II Spotkania Teatralne Innowica 2009

Krótka historia - Innowica 2008