O Ośrodku Praktyk Teatralnych "Gardzienice" prowadzonym przez Włodzimierza Staniewskiego zapewne wielu słyszało, więc nie będę się o tym rozpisywał. O tym, że "Gardzienice" gościły w Nowicy pamiętają może jeszcze nieliczni starsi mieszkańcy, a może też pozostał jakiś duch w sercach tych, którzy ponad 20 lat temu byli dopiero dziećmi. Ufam, że tak jest, bo zespół to wyjątkowy. Jedną z praktyk grupy były organizowane przez nich Wyprawy i Zgromadzenia i czytając włąśnie książkę Zbigniewa Taranienko poświęconą "Gardzienicom" (Wydzwnictwo Test, 1997) natknąłem się na pewne nowickie wątki oraz obszerny opis takiego Zgromadzenia w Nowicy, które odbyło się w październiku 1981 roku autorstwa Haliny Filipowicz zamieszczony w artykule "Wyprawa w głąb kultury" ("The Drama Review" 1/1983). Chciałbym przypomnieć jego fragmenty:
Mieszkańcy wsi są chętni do przyjścia na Wieczorne Zgromadzenie. Spotkanie zaczyna się około 19.30. Gdy jest ciepło, spotkania takie mają miejsce na polach i łąkach, w naturalnym otoczeniu pagórków i gór. Ale chłód górskiej pogody zmusza nas dzisiejszego wieczoru do zebrania się w pokoju, gdzie śpimy i mamy próby. W pokoju panuje mrok, tylko świece palą się na parapetach okien. Członkowie „Gardzienic” mieszczą się na podłodze zwróceni do najstarszych, siedzących w honorowym pierwszym rzędzie. Staniewski (kierownik „Gardzienic”) tłumaczy: Przyszliśmy tutaj nie po to, by pokazać teatr, ale by nauczyć się waszych pieśni i muzyki. Trochę czasu upływa, zanim miejscowi przezwyciężają swoją nieufność wobec obcych i kiedy otworzy się strumień spontanicznej, twórczej energii.
Mieszkańcy wsi są chętni do przyjścia na Wieczorne Zgromadzenie. Spotkanie zaczyna się około 19.30. Gdy jest ciepło, spotkania takie mają miejsce na polach i łąkach, w naturalnym otoczeniu pagórków i gór. Ale chłód górskiej pogody zmusza nas dzisiejszego wieczoru do zebrania się w pokoju, gdzie śpimy i mamy próby. W pokoju panuje mrok, tylko świece palą się na parapetach okien. Członkowie „Gardzienic” mieszczą się na podłodze zwróceni do najstarszych, siedzących w honorowym pierwszym rzędzie. Staniewski (kierownik „Gardzienic”) tłumaczy: Przyszliśmy tutaj nie po to, by pokazać teatr, ale by nauczyć się waszych pieśni i muzyki. Trochę czasu upływa, zanim miejscowi przezwyciężają swoją nieufność wobec obcych i kiedy otworzy się strumień spontanicznej, twórczej energii.
Żywot protopopa Awwakuma
Na początku słyszymy stłumione szepty, czyjeś zawstydzone chichotanie i ledwie słyszalną melodię. Nagle ten nerwowy szept i wstydliwe nucenie wybucha w pełną i melancholijną pieśń o dawno przeminionej młodości. Chłonąc energię „Gardzienic” śpiewają z nimi. Ta pieśń poprzedza następną i jeszcze następną. Gdy ludzie stają się zmęczeni, Staniewski zachęca ich: Wasze dzieci odeszły stąd i Was nie będzie kiedyś. Co wówczas zostanie po Was? Tylko pieśni, których uczymy się od Was, będą żyć dalej. Jestem trochę zaniepokojona uderzającym wprost, jakoś agresywnym zwracaniem się, ale ludzie nie są wcale zniechęceni: Tak, oni mają rację. No, kobiety, a może zaśpiewamy parę weselnych pieśni? Kilka głów zbiera się, szepty przeciągają się. Jedna z kobiet tłumaczy, przepraszając: Ostatnie wesele było tu wiele lat temu, nie pamiętamy wszystkich słów. Będziemy próbować.
Tradycyjne pieśni weselne powolutku wysnuwają się z przeszłości. Ci, którzy siedzą w zatłoczonej, zadymionej szkole, już nie są sobie obcy - pochodzą z różnych etnicznie i społecznie warstw, ale stają się grupą ludzi, którzy ufają sobie i szanują siebie nawzajem; ludzi, którzy znajdują radość i siłę w byciu razem i w dzieleniu się swoim kulturowym dziedzictwem. Ludzie ze wsi zaprezentowali swoją kulturę, teraz „Gardzienice” ofiarowują swoje.
Około 21.30, gdy dokonała się już wymiana wśród uczestników spotkania i gdy śpiew trwa nadal, kilku członków zespołu gdzieś znika. Parę chwil później z dworu, dochodzą dźwięki muzyki. W małej, wklęsłej przestrzeni wśród drzew, tuż na zewnątrz szkoły, za chwilę zacznie się Spektakl Wieczorny.
Spektakl przemawia bardziej do zmysłów i uczuć, niż do intelektu i rozumu. Nie ma w nim jednego wątku ani rozwoju psychologicznego postaci, jest natomiast szybkie następstwo krótkich, dynamicznych epizodów. Czynniki organizujące to szybki rytm i oszałamiająca gra przeciwieństw: powagi i groteski, duchowego i grubiańskiego, czystego i rozpustnego. Nastrój zmienia się - od uroczystego do lekkomyślnego, od cynicznego do wysublimowanego, od ironicznego do uczuciowego [...] Z wszystkimi jego wyobrażeniami, nieskromnością i obelgami Spektakl Wieczorny jest ekstatyczną celebracją karnawałowego ducha święta ludowego - wspólnego i wyzwalającego. Duch ten nie zginął w tubylcach z Nowicy. Rzucam okiem na miejscowych ludzi. Oczy ich spoglądają na dawno zapomnianą rzeczywistość, młodości i żywotności - ich własną i własnej kultury. Przedstawienie budziło wspomnienia i skojarzenia, zagrzebane od dawna w świadomości zbiorowej tej wspólnoty. Stara kobieta za mną spontanicznie podchwytuje pieśń „Gardzienic”. Wkrótce dołączają do niej inni. Przedstawienie przekroczyło barierę kulturową, stopiło się z życiem ludzi.
Około 21.30, gdy dokonała się już wymiana wśród uczestników spotkania i gdy śpiew trwa nadal, kilku członków zespołu gdzieś znika. Parę chwil później z dworu, dochodzą dźwięki muzyki. W małej, wklęsłej przestrzeni wśród drzew, tuż na zewnątrz szkoły, za chwilę zacznie się Spektakl Wieczorny.
Spektakl przemawia bardziej do zmysłów i uczuć, niż do intelektu i rozumu. Nie ma w nim jednego wątku ani rozwoju psychologicznego postaci, jest natomiast szybkie następstwo krótkich, dynamicznych epizodów. Czynniki organizujące to szybki rytm i oszałamiająca gra przeciwieństw: powagi i groteski, duchowego i grubiańskiego, czystego i rozpustnego. Nastrój zmienia się - od uroczystego do lekkomyślnego, od cynicznego do wysublimowanego, od ironicznego do uczuciowego [...] Z wszystkimi jego wyobrażeniami, nieskromnością i obelgami Spektakl Wieczorny jest ekstatyczną celebracją karnawałowego ducha święta ludowego - wspólnego i wyzwalającego. Duch ten nie zginął w tubylcach z Nowicy. Rzucam okiem na miejscowych ludzi. Oczy ich spoglądają na dawno zapomnianą rzeczywistość, młodości i żywotności - ich własną i własnej kultury. Przedstawienie budziło wspomnienia i skojarzenia, zagrzebane od dawna w świadomości zbiorowej tej wspólnoty. Stara kobieta za mną spontanicznie podchwytuje pieśń „Gardzienic”. Wkrótce dołączają do niej inni. Przedstawienie przekroczyło barierę kulturową, stopiło się z życiem ludzi.
Kiedy jesteśmy z powrotem w budynku szkoły, Staniewski nie musi już namawiać tubylców do śpiewania. Pieśni następują szybko po sobie, jakby ludzie chcieli odwzajemnić się „Gardzienicom” za ich pracę. Jest niemal północ. Świece pogasły, niemal niepostrzeżenie rozpoczynają się Gusła - w niewielkiej surowej przestrzeni, obejmującej parę metrów kwadratowych między drzwiami i pierwszym rzędem widzów. Staniewski stoi przy wejściu i kieruje zarówno muzyką, jak i działaniami [...] Staniewski wyraźnie czuje, że ludzie ze wsi są z nami, ponieważ dzisiaj ani nie skraca, ani też nie przemieszcza scen, zachowując wszystkie kontrasty i niejasności przedstawienia. Jeden z aktorów (Mariusz Gołaj), noszący rozpiętą koszulę klęka nad metalowym sagankiem mającym świeczkę w środku. Płomień rzuca niesamowity cień na jego twarz, podczas gdy on sam rozpoczyna pełen ducha monolog z IV części Dziadów:
Idę z daleka z piekła czyli z raju
a dążę do tegoż kraju.
a dążę do tegoż kraju.
(fot. Hugo Gleudinning)
[...] Głucha cisza panuje wśród Łemków, którzy przydali monologowi swoje własne znaczenie, oni także powrócili do domów z wygnania, znajdując ruiny porośnięte chwastem w miejscach, gdzie niegdyś były ich domostwa. Ton zmienia się gwałtownie, gdy wpada aktorka ze wstążkami wplecionymi we włosy, trzaskając drzwiami za sobą. Chichocze dziko i szepcze ze starymi kobietami z widowni. Jadąc na widłach lub tuląc saganek, natychmiast jest rozpoznawana przez patrzących jako wiedźma z ludowych opowieści słowiańskich albo wiejska lunatyczka, nawiedzona przez złego ducha. Wiedźma wręcza młodemu człowiekowi parę gumowych butów, kufajkę i filcowy kapelusz, sama naciąga na głowę chustę. Oboje dołączają do procesji aktorów - wystraszonych, wtulonych w siebie wieśniaków, którzy gromadzą się o północy, aby przywołać duchy zmarłych. Wieśniacy poruszają się niespokojnie naokoło tupią butami i przywierają do siebie jak stado ptaków. Przytłumionymi głosami recytują inwokację, która stopniowo narasta w zapamiętały krzyk staccato.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie? co to będzie?
co to będzie? co to będzie?
Ifigenia w Aulidzie
[...] Muzyka - melodie białoruskie, ukraińskie i chasydzkie, oberek, polski taniec ludowy, kołysanka w jidysz oraz dysonansowy motyw nazywany przez Staniewskiego onomatopeicznie „wizgi” - wykonywane jest przez dwa flety i cymbały [...] Śmiałe zmiany nie wydają się szokujące mieszkańcom Nowicy. Oni opowiadają raczej w sposób intuicyjny, na sumę wszystkich doznań zmysłowych, a nie na pojedyncze sceny. Są urzeczeni tajemniczością przywołaną przez spektakl; kiedy zapalają się światła, nie słychać braw, panuje duga cisza.
Kilkunastu mieszkańców zostaje z nami aż do około drugiej w nocy. Stary człowiek z brodą wzdycha w zadumie: Jak bardzo chciałbym ruszyć z wami w drogę.
Kilkunastu mieszkańców zostaje z nami aż do około drugiej w nocy. Stary człowiek z brodą wzdycha w zadumie: Jak bardzo chciałbym ruszyć z wami w drogę.