Nie zobaczysz jej, ani nie usłyszysz,
lecz idąc nigdy jej nie wyczerpiesz
- Lao Tse

3.9.09

Wiersze Zosi


"czekam na mamę"

już światło na górze zgaszone
zasnął mój młodszy brat
ja nie śpię
i czekam sama
aż wróci Mama

za ścianą kroki
może to Ona
- nie - to ktoś inny - Neon
za oknem świeci
a ja bez Mamy
zasnąć nie mogę

sąsiad coś pisze
- słyszę - w domu ciszę
i znowu kroki
to drzwi otwiera - Ona -
biegnę w pidżamie
"Dobranoc" powiedzieć
Mojej Mamie


* * *

Mama Mama Mama
Będę z Nią tańczyć do rana

Miłość rośnie wokół nas
Sielskie dni idą w dal
Nie ma rady - już po nich
Czas
Na łzy

Jak to cudownie brzmi



* * *

Śpij mały kotku już
Dzikie ślepka zmruż
Niech ci się przyśni ktoś
Może koci Król

Bladolice Topielice
Suną chyłkiem na Łysicę -
Ruszyła Maszyna
Nikt jej nie zatrzyma

Kto wejdzie pod Koła
Ten uciec nie zdoła



napisała Zosia Fuglewicz

2.9.09

Andrzej Sulima-Suryn (1952-1998)



"Między Bogiem
a prawdą
jest trochę miejsca
i to jest życie"

Andrzej Suryn urodził się 7 listopada 1952 roku w Krzyżu Wlkp. Zmarł 6 maja 1998r. w Montrealu. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Krzyżu Wlkp. W 1973 roku ukończył Liceum Ogólnokształcące w Poznaniu. Studiował zaocznie w Studium Kulturowo-Oświatowym, które ukończył w 1989r. z wynikiem dobrym. Swoją pracę zawodową związał z kulturą. Pracował na wielu stanowiskach m.in. był szefem Młodzieżowego Ośrodka Psychologii w Warszawie. Prowadził zajęcia z młodzieżą, która miała różne problemy psychologiczne.

Andrzej miał dobry kontakt z młodzieżą i dziećmi. Jego mama, Walentyna Suryn, wspomina, że zawsze był otoczony dzieciarnią. Często siadał na podwórku kamienicy, w której mieszkał i grając na gitarze na poczekaniu składał piosenki dla zgromadzonych młodych słuchaczy. Przed ostatnią swoją podróżą obiecywał im prezenty w postaci indiańskich fajek pokoju czy kapeluszy jankesów. Niestety nie dane mu było dotrzymać słowa. Pani Walentyna wyjawiła nam, że jej syn bardzo kochał dzieci i przyrodę, więc jego twórczość wyrażała tą miłość. Wiersze, które wyszły spod jego pióra, przypominają modlitwy, gdyż często zwrócone są bezpośrednio do Boga.

Był człowiekiem pogodnym, wesołym, lubił żartować. To idealista, który chciał, aby ludzie umieli żyć bez zabijania (opowiadanie „Wyspa Patmos”). Kochał zwierzęta. Jego mama wspomina jak w czasie jednej z Wigilii, nie mogąc zabić karpia, pojechał nad Drawę i wypuścił rybę do wody. Wielki miłośnik przyrody - ze swoich licznych wędrówek przynosił do domu kamienie o niezwykłych kształtach i korę, z której potem wykonywał rzeźby, a także pęki polnych ziół. Spał na materacu położonym bezpośrednio na podłodze, aby być bliżej ziemi.

Miał wielu przyjaciół. Przyjaźnił się ze Stanisławem Sojką i Waldemarem Czechowskim, korespondował z Czesławem Miłoszem - polskim noblistą, z wieloma twórcami utrzymywał stały kontakt listowny. W podróż do Kanady zabrał „Listę przyjaciół Suryna” – spis adresów do korespondencji.

Ten człowiek uwielbiał bawić się, śmiać - po prostu przebywać z ludźmi. Nieoczekiwanie to się zmieniło. Ten niegdyś radosny mężczyzna zaczął szukać swojej pustelni, planował nawet wstąpić do klasztoru. Marzył, aby zostać pustelnikiem. Chciał wydawać pismo „Sztuka osobowa”, pomagać ludziom.

Andrzej był człowiekiem wszechstronnym, pisał wiersze, opowiadania poetyckie, rzeźbił w korze, rysował. Należał do grupy „Dom Marka”, która powstała w latem 1979 w Gołdapi z inicjatywy Mirosława Słapika. Artyści działający w grupie dążyli do połączenia literatury, plastyki i teatru. „Dom Marka” rozpadł się w sierpniu 1984 roku, po czym jego członkowie: Darski, Sobczak i Sulima-Suryn założyli w sierpniu tegoż roku grupę o nazwie SDS. Kontynuowali twórczość poetycką wydając tomiki wierszy.

Andrzej część swojej działalności wiązał z Warmią i Mazurami. Przemierzał tu lasy i polne drogi. Był jednym z tych, którzy przyczynili się do zagnieżdżenia Teatru Wiejskiego „Węgajty” właśnie w tamtych stronach. Teatr działa do dziś we wsi Węgajty koło Olsztyna, odświeżając stare rytuały, ludowe pieśni, obrzędy.

W latach 1983-1985 jako asystent i współscenarzysta nakręcił trzy filmy (dokumenty artystyczne) wraz z Andrzejem Różyckim i Waldemarem Czechowskim. W ramach plenerów artystycznych wykonał kilka rzeźb i instalacji – są to tzw. pomniki intuicji wykonane głównie z kamienia, inicjował happeningi takie jak „Ogień i lód”, „Jestem tutaj”.

Poeta, przez niektórych nazywanym – wędrownym. Jego rodzinny dom w Krzyżu Wlkp. był raczej punktem, z którego wyruszał i do którego wracał przed kolejną podróżą, niż stałym miejscem pobytu.

Pisał dużo – w kalendarzach, zeszytach, notatnikach, zapisanych kartkach. Nigdy nie zabiegał o publikacje. Sporządził wiele rękopisów, w których pozostają dzienniki, niepublikowane wiersze, rysunki i opowiadania. Krótko przed śmiercią namawiany przez przyjaciół przygotował do druku tomik pt. „Światło”. Z Kanady dzwonił do mamy i narzekał, że nie może doczekać się wydania. Chciał zobaczyć jak będzie wyglądała jego książka. Czy okaże się „smacznie wydana” (tak mówił o pięknie wydanych książkach). Nigdy nie zobaczył tego tomiku. Za jego życia wydał tylko jeden zbiór - „Pomiędzy” (Łódź, 1993r.).

Tomik „Światło”, na który tak czekał, ukazał się w 1999r. z płytą, na której poeta czyta swoje wiersze, a Stanisław Sojka śpiewa piosenki do jego (...) Ten skromny Człowiek kochał ludzi i życie. Mieszkańcy Krzyża zapamiętali go w kapeluszu i z laską wędrującego brzegiem ukochanej rzeki Drawy.



Dumka Jacobowa (o Surynie)

Od dawna przymierzałem się, by napisać o nim dumkę. Często cytuję, wspominam, ale sam Suryn wciąż się gdzieś wymykał. Dziś w południe osiodłałem konia, po raz pierwszy od paru tygodni. Zdziczał mongoł, owsem musiałem kusić, by w ogóle dał do siebie podejść. Bryknęliśmy przez pola, lasy, śniegi - do sklepu. Nabyłem trochę żarcia, pół litra i fajki. Zmierzch, wódeczka. Chyba to mnie ośmieliło.

Suryn, pierwsze spotkanie. Warmia, polanka w lesie, kłęby żywicznego dymu, impregnowałem płócienne tipi. Z lasu wyłonił się dziwoląg w szynelu z pierwszej wojny światowej. Przed sobą, uroczyście, niósł liść łopianu, na nim chleb. - Elfy witają wojowników Czejenów - powiedział. - Hmm, no dobra. Wziąłem bochenek, zapewne wypiliśmy herbatkę, nic specjalnego. Chyba czułem się zapracowany i przesadnie konkretny. Więcej nie pamiętam.

Dwa lata na Warmii mieszkałem, moc przygód, z Surynem zaprzyjaźniliśmy się. Cięgiem pisał, nawet w trakcie rozmowy. Wiersze, myśli, kij wie co. Razu pewnego leżałem nad jeziorem, na wznak, nieruchomo. Suryn podszedł cichutko i nałożył mi słuchaweczki. Puścił jeden ze swych słowno-muzycznych klimatów. Leciało, pulsowało, ... - I jak? - zapytał. - Nijak nie zakłóciło obłoków - odparłem. Był wniebowzięty. A mnie, niedługo potem, światowe układanki rozpirzyły do poziomu samobója. - Rzuć toksyny - powiedział. Wymieniliśmy talizmany, jak na Indian przystało. Pojechałem w góry, gdziem błyskawicznie się zadomowił i psychofizycznie ozdrowiał.

Był Suryn jednym z pierwszych gości. Miał pudełeczko z maleńkimi głośniczkami, leżał na gościnnym wyrku, słuchał. Przedtem napiliśmy się psylocybowo-ziołowej herbaty. Chata na bezludziu, Beskid Niski, cichusio... A tu nagle! - drzwi się otwierają. Stasiuk-sąsiad mówi: - Dżekob, wopiści chcą cię poznać... - Ja! Jestesmy nagrzybieni, zrób coś! - O, kurwa, rzekł Stasiuk - i wyszedł. Zgramoliłem się z barłogu, wyjrzałem przez okno. Gazik, kilku wopistów, Świnia-Stasiuk gada z nimi, ale mundurki ewidentnie prą ku chacie. Ajajaj. No to - heja! Grunt, to chwyt psychologiczny. Korytarzykiem łemkowskiej chyży przekradłem się do stodoły i - chrubut! - otwarłem na oścież wrota. - Dobra, dobra, panowie - zbyłem funkcjonariuszy. - W ... walisz, chłopie?! - rzekłem do Stasiuka. - Siana nie ma, bydlaki zdychają, inaczej się umawialiśmy! Stasiuk wszedł w rolę, jął się kajać. - Spoko, panowie, możemy przytargać siano gazikiem - ozwał się dowódca WOP. - Dobra, wświetliłem się udobruchaną furię, - ale bez jaj!

I tak osiołek i kozy zdobyły zapas sianka, nikt mnie nie wylegitymował, a Suryn nawet nie zauważył zadymy. Chyba słuchał Mozarta.

Jakiś czas potem dostałem od Suryna list, że chce ze mną zamieszkać. Wpadłem w panikę. Odpisałem, że sam słabiutkim, ni cholery, mowy nie ma. Okrutne emocje. - Uspokój się - odpisał Andrzejek. To tylko propozycja, nie ma sprawy. Uff.

Z pięć lat w górach mieszkałem. Bywał Surynek spokojnie i niepokojąco. Razu pewnego, w środku nocy, w alkierzu, obudziło mnie gorąco. Odkryłem się - i usłyszałem szuranie. Suryn dokładał do pieca. - Co robisz?! - Ziimnoo miii - powiedział. - Spadaj pod spiwór, bo zabiję! - wściekłem się. I ułożyłem w wyrku. Po niedługim czasie przyszła nauka. Wnętrzności stały się puste, wszystko wypełnił strach. - Kurde, już wiem, co czujesz Surynku... Łiuuuut! Świat wrócił do tzw. normy.

Andrzej Suryn umarł nagle w Kanadzie w 1998 roku. Przysłał mi kartkę "jak wrócę - pogadamy o Indianach.". "Om ah hum benza guru pema siddhi hum" - jak teraz leci z kompakta. Tak, jak podobnie, wypisałeś złotym mazakiem nad drzwiami "mego" alkierza.

Też jesteś z Syriusza, ale masz sklerozę - mawiałeś. Czemu nie.

Od dawna mieszkam gdzie indziej. Jasne, zludzenie. Ale z tobą, chłopie, nigdy się nie rozstaję. I wszystkim wędrowcom polecam: http://www.suryn.procinema.pl/wiersze.htm

link in comments

II Spotkania Teatralne Innowica 2009

Krótka historia - Innowica 2008