Zero siedem
Mikołaj Lizut
Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę
Przyjechał rozklekotanym "maluchem". Na stole położył im maszynopis i uciekł.
Po czterech godzinach wiedzieli już, że chcą to wydać.
Był dopiero przed maturą.
Przyjechał rozklekotanym "maluchem". Na stole położył im maszynopis i uciekł.
Po czterech godzinach wiedzieli już, że chcą to wydać.
Był dopiero przed maturą.
"I tak to się kiedyś skończy żoną, rodziną, domem i uporządkowanymi duperelowatymi błędnymi kołami. Chyba że ktoś z nas wpadnie w syf, ale raczej nie. Wiedzieliśmy, że inaczej udaje się tylko nielicznym, że o tych nielicznych potem się opowiada, że to są legendy".
"Osiem cztery" - książka i rocznik Mirka Nahacza. Opowieść o nim i jego kumplach, lękach, imprezach, narkotykach, percepcji i jej zaburzeniach.
Książkę (debiut) szybko nazwano portretem generacji 1984.
Bronił się.
Matka cieszyła się, że ma talent, ma iskrę bożą.
Przeczytała książkę "Osiem cztery". Mówi, że z wielkim, wielkim szokiem! Język okropny, sytuacje opisywane tam - straszne. Ale z obowiązku przeczytała. Mirek już jest dorosły i wie, co robi. Nie zmyła mu głowy. Powiedziała po prostu, że jej się to nie podoba. Mówi, że w ogóle nie dopuszcza takiej myśli, że on robił to wszystko, co w "Osiem cztery" opisał.
Wydawcy znali go od dziecka. Pisarz Andrzej Stasiuk i jego żona Monika Sznajderman mieszkali kilka kilometrów obok. Skończył podstawówkę w Gładyszowie i poszedł do liceum w Gorlicach. Przychodził do nich do domu i pożyczał książki.
Cholernie dużo czytał. Na wsi nie ma co robić, chyba że masz pole, na którym musisz harować. Ale nie miał pola, a jego mama była nauczycielką historii. Mógł oglądać "Klan" albo czytać.
O, spójrz, co powiedział w wywiadzie: - Mnie ostatnio najbardziej fascynuje właśnie nieprzystawalność, niekompatybilność bytu. Włączasz telewizję: Britney Spears śpiewa piosenkę, na drugim kanale umiera Papież, na trzecim Wiśniewski i to wszystko dzieje się w obrębie rzeczywistości, w której żyjemy.
"Osiem cztery" - książka i rocznik Mirka Nahacza. Opowieść o nim i jego kumplach, lękach, imprezach, narkotykach, percepcji i jej zaburzeniach.
Książkę (debiut) szybko nazwano portretem generacji 1984.
Bronił się.
Matka cieszyła się, że ma talent, ma iskrę bożą.
Przeczytała książkę "Osiem cztery". Mówi, że z wielkim, wielkim szokiem! Język okropny, sytuacje opisywane tam - straszne. Ale z obowiązku przeczytała. Mirek już jest dorosły i wie, co robi. Nie zmyła mu głowy. Powiedziała po prostu, że jej się to nie podoba. Mówi, że w ogóle nie dopuszcza takiej myśli, że on robił to wszystko, co w "Osiem cztery" opisał.
Wydawcy znali go od dziecka. Pisarz Andrzej Stasiuk i jego żona Monika Sznajderman mieszkali kilka kilometrów obok. Skończył podstawówkę w Gładyszowie i poszedł do liceum w Gorlicach. Przychodził do nich do domu i pożyczał książki.
Cholernie dużo czytał. Na wsi nie ma co robić, chyba że masz pole, na którym musisz harować. Ale nie miał pola, a jego mama była nauczycielką historii. Mógł oglądać "Klan" albo czytać.
O, spójrz, co powiedział w wywiadzie: - Mnie ostatnio najbardziej fascynuje właśnie nieprzystawalność, niekompatybilność bytu. Włączasz telewizję: Britney Spears śpiewa piosenkę, na drugim kanale umiera Papież, na trzecim Wiśniewski i to wszystko dzieje się w obrębie rzeczywistości, w której żyjemy.
Był Łemkiem. Umiał mówić po rusińsku, jak Łemkowie pił eter. Nauczyła go tego babcia. Łemkowie nawalali się tym podczas wojny, gdy nie było spirytusu. Eteru używało się do usypiania podczas zabiegów medycznych. Do kieliszka wlewa się "kropkę", łkasz, robi się bomba w gardle, taka kula gazu, musisz przełknąć. Eter wali zupełnie inaczej niż alkohol. Jest bardzo pobudzający, ale można też stracić przytomność. Stan eteryczny.
Stany eteryczne nie są wytrychem do jego biografii.
Stany eteryczne nie są wytrychem do jego biografii.
Tu o tym opowiada: - W małych cerkiewkach w tle masz zawodzenie starych kobiet i jak się nabożeństwo odbywa nocą, to można tam doświadczyć naprawdę niesamowitych stanów. Bije dzwon, ten obrządek, mimo że przychodzisz tam zdystansowany, nagle to cię wyrywa. Pamiętam, że jak przyprowadziłem tam swoją dziewczynę kiedyś - która ma bardzo racjonalne podejście do rzeczywistości - to po piętnastu minutach powiedziała mi "zaprowadź mnie do domu, bo się boję". To jest naprawdę mocne przeżycie. A ja to ostatnio w ogóle czuję się, wiesz, zajebiście zagubiony, w sensie, że od kilku miesięcy wydaje mi się, że żyję w świecie tak przepełnionym wszystkim, informacją, barwami, no wszystkim, historiami, że mam takie poczucie, że nie przystaję.
Był zaradny, wszystko potrafił załatwić i naprawić.
Nie był ćpunem, nie był pięknoduchem.
Sam zrobił ładowarkę. Polutował kabelki, z pudełka po goldenach i z taśmy izolacyjnej zrobił opakowanie. Gdy leciał na stypendium do Niemiec, nie chcieli go z tym przepuścić na lotnisku, bo myśleli, że to bomba. Sam zrobił rzutnik na ścianę z poklejonych pudełek po butach i części kupionych na stadionie.
Jego ojciec był elektrykiem.
Bardzo lubił spotkania autorskie. Może nie na samym początku, ale później nawiązywał z czytelnikami zarąbisty kontakt. Czytał fragmenty, dyskutował, budował nastrój, a ludzie łapali niesamowitą energię. Na dwóch był tak pijany, że niewiele ogarniał. Ale na trzecim, w Łodzi, było super. Dzień wcześniej zadzwonił do kolegi, żeby go zawiózł, bo się poprzedniego dnia narąbał i nie ogarnia. Jechali "maluchem" jego mamy, zatrzymując się co jakiś czas, żeby Mirek puścił pawia. Spotkanie było w bardzo eleganckim centrum kongresowym, z basenem i kortami do tenisa. Większość osób z publiczności była mocno starsza.
Nie był ćpunem, nie był pięknoduchem.
Sam zrobił ładowarkę. Polutował kabelki, z pudełka po goldenach i z taśmy izolacyjnej zrobił opakowanie. Gdy leciał na stypendium do Niemiec, nie chcieli go z tym przepuścić na lotnisku, bo myśleli, że to bomba. Sam zrobił rzutnik na ścianę z poklejonych pudełek po butach i części kupionych na stadionie.
Jego ojciec był elektrykiem.
Bardzo lubił spotkania autorskie. Może nie na samym początku, ale później nawiązywał z czytelnikami zarąbisty kontakt. Czytał fragmenty, dyskutował, budował nastrój, a ludzie łapali niesamowitą energię. Na dwóch był tak pijany, że niewiele ogarniał. Ale na trzecim, w Łodzi, było super. Dzień wcześniej zadzwonił do kolegi, żeby go zawiózł, bo się poprzedniego dnia narąbał i nie ogarnia. Jechali "maluchem" jego mamy, zatrzymując się co jakiś czas, żeby Mirek puścił pawia. Spotkanie było w bardzo eleganckim centrum kongresowym, z basenem i kortami do tenisa. Większość osób z publiczności była mocno starsza.
Po spotkaniu dostał owację na stojąco. Wiele osób wcześniej nawet o nim nie słyszało, a teraz poszli kupić wszystkie jego książki.
Istnieją realne pierwowzory postaci z "Osiem cztery" i z "Bombla". Był bardzo zestresowany tym, jak te książki zostaną odebrane w Gładyszowie.
Na przykład przyjaciel Bombla Pietrek jest sklejony z trzech innych pijaczków, których znał z Gładyszowa.
A gdzie tam, z sześciu czy siedmiu jest sklejony.
Jeden z nich naprawdę nazywa się Pietrek. Po wydaniu tej książki bardzo często przychodził do niego trochę rozżalony, bo wszyscy się z niego śmiali. To było tylko chwilowe i teraz już nie ma tematu. Sam Bombel jest bardzo dumny z tego, że stał się głównym bohaterem książki. W wakacje, kiedy spotyka na przystanku jakieś dziewczyny, to opowiada im, że to o nim jest ta książka, a przy okazji wyciąga od nich 5 złotych na wino.
To przez te książki mu odbiło, zabiła go Warszawa, gdyby żył jak my wszyscy tutaj, pewnie by żył dalej.
To normalne, że się szuka winnych. Każdy próbuje taką śmierć jakoś zracjonalizować, przetrawić. Wydali mu książkę. I mają teraz żałować? Że za wcześnie? Powinni mu powiedzieć: poczekaj, Mirek, wstrzymajmy się z tym, aż dojrzejesz?
Interesowało go przede wszystkim pisanie.
Nie szpanował, nie odbiło mu.
Istnieją realne pierwowzory postaci z "Osiem cztery" i z "Bombla". Był bardzo zestresowany tym, jak te książki zostaną odebrane w Gładyszowie.
Na przykład przyjaciel Bombla Pietrek jest sklejony z trzech innych pijaczków, których znał z Gładyszowa.
A gdzie tam, z sześciu czy siedmiu jest sklejony.
Jeden z nich naprawdę nazywa się Pietrek. Po wydaniu tej książki bardzo często przychodził do niego trochę rozżalony, bo wszyscy się z niego śmiali. To było tylko chwilowe i teraz już nie ma tematu. Sam Bombel jest bardzo dumny z tego, że stał się głównym bohaterem książki. W wakacje, kiedy spotyka na przystanku jakieś dziewczyny, to opowiada im, że to o nim jest ta książka, a przy okazji wyciąga od nich 5 złotych na wino.
To przez te książki mu odbiło, zabiła go Warszawa, gdyby żył jak my wszyscy tutaj, pewnie by żył dalej.
To normalne, że się szuka winnych. Każdy próbuje taką śmierć jakoś zracjonalizować, przetrawić. Wydali mu książkę. I mają teraz żałować? Że za wcześnie? Powinni mu powiedzieć: poczekaj, Mirek, wstrzymajmy się z tym, aż dojrzejesz?
Interesowało go przede wszystkim pisanie.
Nie szpanował, nie odbiło mu.
Najpierw mieszkał z synem wydawczyni w jej warszawskim mieszkaniu. Burdel mieli nie z tej ziemi, wszędzie kilogramy petów, porozwalane ubrania. Jak to studenci. Po jakimś czasie ich drogi się trochę rozeszły. Mirek zamieszkał ze swoją dziewczyną.
Cały czas pisał. Szybko wydali mu dwie kolejne książki. Z ostatnią, czwartą powieścią "Niezwykłe przygody Roberta Robura" mieli problem. Sześćset stron, bardzo skomplikowana narracja, historia o wszystkim. O doświadczeniach psychodelicznych, uzależnieniu od telewizyjnego serialu, o strukturze świata. Trudno się było w tym połapać. Mirek miał pretensje, że nie zrozumieli tej książki. Chciał ją wydać w Prószyńskim.
Na przystanek autobusowy w Gładyszowie wychodził w piątki ok. 20. Jak było już ciemno, a do tego chmury zakrywały księżyc, to szedł przez tę wieś, jakby szedł przez czystą czerń, dookoła tylko czasami jaśniały granatowe punkciki telewizorów, a wieś była totalnie uśpiona.
Czekał na przystanku, a autobus, który przyjeżdżał, wyglądał jak statek kosmiczny, który zabierał go poprzez tę czerń do następnej miejscowości, gdzie wsiadał do pociągu.
O szóstej rano wysiadał już w Warszawie, gdzie wchodził w ten cały nieprawdopodobny mechanizm.
Jego problem polegał na tym, że strasznie mu ciężko w obrębie jednej rzeczywistości umieścić te dwie rzeczy: Warszawę i - 370 km dalej - całą jego wieś.
Z Gładyszowa przywiózł same fajne cechy - zauważyli warszawscy koledzy.
Tuż po przeprowadzce do Warszawy robił wrażenie bardzo skromnego, wycofanego kolesia.
Jego romans z literaturą dopiero się rozpoczął. Bez żadnego wahania i żadnej nieśmiałości mógł powiedzieć o sobie "pisarz".
Jakby nie był pisarzem, to dla niego strasznie wiele rzeczy byłoby po nic.
Jako człowiek wyrosły w górach, wśród natury, był niezwykle odważny. Kiedyś pili z kolegami nad Wisłą, Mirek wstał i wskoczył do wody. Chciał się wykąpać. Wszyscy osłupieli, bo żadnemu kolesiowi z Warszawy nie przyszedłby do głowy taki pomysł. Potworny prąd mętnej rzeki zniósł go kilkaset metrów. Mógł się utopić. Każdy inny by się bał. Gdy wreszcie dopłynął do brzegu, wszyscy byli na niego potwornie wkurwieni, że jest nieodpowiedzialnym samobójcą.
Cały czas pisał. Szybko wydali mu dwie kolejne książki. Z ostatnią, czwartą powieścią "Niezwykłe przygody Roberta Robura" mieli problem. Sześćset stron, bardzo skomplikowana narracja, historia o wszystkim. O doświadczeniach psychodelicznych, uzależnieniu od telewizyjnego serialu, o strukturze świata. Trudno się było w tym połapać. Mirek miał pretensje, że nie zrozumieli tej książki. Chciał ją wydać w Prószyńskim.
Na przystanek autobusowy w Gładyszowie wychodził w piątki ok. 20. Jak było już ciemno, a do tego chmury zakrywały księżyc, to szedł przez tę wieś, jakby szedł przez czystą czerń, dookoła tylko czasami jaśniały granatowe punkciki telewizorów, a wieś była totalnie uśpiona.
Czekał na przystanku, a autobus, który przyjeżdżał, wyglądał jak statek kosmiczny, który zabierał go poprzez tę czerń do następnej miejscowości, gdzie wsiadał do pociągu.
O szóstej rano wysiadał już w Warszawie, gdzie wchodził w ten cały nieprawdopodobny mechanizm.
Jego problem polegał na tym, że strasznie mu ciężko w obrębie jednej rzeczywistości umieścić te dwie rzeczy: Warszawę i - 370 km dalej - całą jego wieś.
Z Gładyszowa przywiózł same fajne cechy - zauważyli warszawscy koledzy.
Tuż po przeprowadzce do Warszawy robił wrażenie bardzo skromnego, wycofanego kolesia.
Jego romans z literaturą dopiero się rozpoczął. Bez żadnego wahania i żadnej nieśmiałości mógł powiedzieć o sobie "pisarz".
Jakby nie był pisarzem, to dla niego strasznie wiele rzeczy byłoby po nic.
Jako człowiek wyrosły w górach, wśród natury, był niezwykle odważny. Kiedyś pili z kolegami nad Wisłą, Mirek wstał i wskoczył do wody. Chciał się wykąpać. Wszyscy osłupieli, bo żadnemu kolesiowi z Warszawy nie przyszedłby do głowy taki pomysł. Potworny prąd mętnej rzeki zniósł go kilkaset metrów. Mógł się utopić. Każdy inny by się bał. Gdy wreszcie dopłynął do brzegu, wszyscy byli na niego potwornie wkurwieni, że jest nieodpowiedzialnym samobójcą.
Obraził się, że nie rozkminiają, o co chodzi. Przecież, żeby być wolnym człowiekiem, nie można się bać.
Po skończeniu "Bociana i Loli" po raz pierwszy miał poczucie, że napisał dobrą książkę. Chciał napisać książkę, która byłaby bardzo oderwana od "tu i teraz", i żeby była chociaż w jakiejś części uniwersalna.
A poza tym chciał, żeby była ona dla wybranych ludzi, którzy będą w stanie ją przeczytać. Jeśli ktoś chce biec za królikiem, to na końcu wyścigu czeka go nagroda.
W tym programie "Wydanie drugie poprawione" Szczuka pytała go, dlaczego nie pisze jak Prus, skoro czytał Prusa. Co to za pytanie? Ona w tej książce nic nie ogarnęła, nie skumała jej. On zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że to trudna literatura, że dotyka rzeczy, o których nie da się łatwo opowiedzieć, o rozpadzie świata, percepcji, doświadczeniu psychodelicznym. Szczuka sprowadziła to do poziomu: chciałeś napisać książkę o dragach, ale ci nie wyszło. "Mniej ćpaj, więcej czytaj Prusa".
Wielu krytyków próbowało przybić mu metkę Janko Muzykant ze wsi. Mirek miał to głęboko w dupie, był ponad to.
Zdał do Warszawy. Kulturoznawstwo na uniwerku.
Przez pierwsze trzy miesiące mieszkania w Warszawie w ogóle nie mógł przeczytać żadnej książki, nie miał na to czasu, a i tak nic nie robił.
Jak się mieszka w Warszawie, to się strasznie łatwo traci czas.
Oj, przez tydzień na wsi to robił więcej niż przez miesiąc w Warszawie.
Po skończeniu "Bociana i Loli" po raz pierwszy miał poczucie, że napisał dobrą książkę. Chciał napisać książkę, która byłaby bardzo oderwana od "tu i teraz", i żeby była chociaż w jakiejś części uniwersalna.
A poza tym chciał, żeby była ona dla wybranych ludzi, którzy będą w stanie ją przeczytać. Jeśli ktoś chce biec za królikiem, to na końcu wyścigu czeka go nagroda.
W tym programie "Wydanie drugie poprawione" Szczuka pytała go, dlaczego nie pisze jak Prus, skoro czytał Prusa. Co to za pytanie? Ona w tej książce nic nie ogarnęła, nie skumała jej. On zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że to trudna literatura, że dotyka rzeczy, o których nie da się łatwo opowiedzieć, o rozpadzie świata, percepcji, doświadczeniu psychodelicznym. Szczuka sprowadziła to do poziomu: chciałeś napisać książkę o dragach, ale ci nie wyszło. "Mniej ćpaj, więcej czytaj Prusa".
Wielu krytyków próbowało przybić mu metkę Janko Muzykant ze wsi. Mirek miał to głęboko w dupie, był ponad to.
Zdał do Warszawy. Kulturoznawstwo na uniwerku.
Przez pierwsze trzy miesiące mieszkania w Warszawie w ogóle nie mógł przeczytać żadnej książki, nie miał na to czasu, a i tak nic nie robił.
Jak się mieszka w Warszawie, to się strasznie łatwo traci czas.
Oj, przez tydzień na wsi to robił więcej niż przez miesiąc w Warszawie.
Masłowska i Nahacz usiedli w jednej ławce na studiach i często ich ze sobą zestawiano. Oboje debiutowali przed maturą, o obojgu podobnie pisali krytycy: absolutny słuch literacki, oboje po pierwszej powieści przenieśli się z prowincji do Warszawy.
Szli razem. Wybił wielką szybę na Ordynackiej, a potem napisał w zeznaniach: "To ja wybiłem tą szybe, to nie wybiła Dorota".
Ją jednak zatrzymała policja, a on rzucił się w krzaki i spał tam do rana.
Zmienił się. Ogolił głowę na łyso, choć w liceum nosił długie włosy.
* Po wypadku twarz miał całą w bliznach. Cztery lata temu jechali z kolegą po pijaku. Dachowali. Ledwo uszedł z życiem, ale poza kilkoma szramami nic im się nie stało. Trzeba było mu nawet zrobić nową sesję zdjęciową, bo wyglądał inaczej.
Zrobił sobie tatuaż: serce z wpisanym w środek imieniem Ani. Ania też ma podobny tatuaż, z imieniem Mirka. Takie obrączki, których nie można już zdjąć.
Gdy po pierwszym roku przyjechał do Gładyszowa, krążyła fama, że nie był w żadnej Warszawie na studiach, tylko w pierdlu.
Jego mama musiała wszystko tłumaczyć, ale i tak nie każdy jej wierzył.
* W Warszawie nie podobali mu się ludzie, kluby, rozrywki, to całe warszawskie nadęcie. Na pierwszym roku nie był w stanie wytrzymać na żadnej imprezie. "Co za zblazowane matoły" - mówił.
Z czasem przywykł.
Momentami studia go bardzo wciągały. Miał to do siebie, że potrafił wszystko ogarnąć w trzy dni. Dlatego studiował zrywami. Był komplementowany przez wykładowców. W studiowaniu trochę przeszkadzało mu pisanie.
Nie był związany ze środowiskiem młodych warszawskich pisarzy. W każdym razie nie miał tej identyfikacji. Jego najbliżsi przyjaciele studiowali z nim na roku na kulturoznawstwie. Tak się złożyło, że kilkoro z nich pisze książki. Nigdy nie była to grupa pisarzy, tylko grupa studentów. Przyjaciół. Nie było w tym szpanerstwa.
W Warszawie często myślał o telewizji. Przez rok był scenarzystą serialu "Egzamin z życia". Mówił, że bada obóz wroga od zaplecza. W końcu zrezygnował. W jego ostatniej książce wątek telewizyjny jest bardzo ważny. Bohaterowie uzależniają się od serialu.
Czasem, gdy przychodzili do niego znajomi, upalał ich i włączał im telewizję. Żeby im uświadomić, że to Sodoma.
* Pili nad Wisłą. Strasznie się upił, chciał już wrócić do domu. Zamówił taksówkę na most Świętokrzyski. Pani mówi, że musi znać dokładny adres, bo inaczej taksówka nie przyjedzie. Powiedział: "Most Świętokrzyski jeden". Była za dziesięć minut.
Był barmanem w gejowskim klubie Tomba-Tomba. To idealna praca dla kogoś, kto lubi imprezować.
Pisał na laptopie z pękniętą matrycą. Na środku ekranu miał trzy czarne paski, więc trzeba się było domyślać części tekstu.
Słuchał dużo muzyki, ale najbardziej Joy Division.
Nie był ideologiczny, nie wiązał się intelektualnie z lewicowcami z "Krytyki Politycznej", chociaż znał wiele osób. Na pewno "antykonsumpcjonizm" to nie jest hasło, które wytatuowałby sobie na ramieniu. Ale też nie poszedłby pracować do jakiejś babilońskiej korporacji. Nie miał żadnej politycznej pozy.
Ciągle mówił, co teraz będzie robił, więc łatwo można było przeoczyć jego pochmurność.
Często dochodził do wniosków pełnych rozpaczy.
Nie było żadnego dzwonka alarmowego.
Nic nie wskazywało na to, że jest z nim źle. Wręcz przeciwnie. Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę.
* Był piątek. Jego dziewczyna pracowała w knajpie. Mirek siedział w domu i wklepywał ostatnie poprawki do książki. Wpadł kumpel. Pojechali do niej, do tej knajpy. Zjedli. Wrócili razem do domu i szykowali się na imprezę. Mówili o najbliższych wydarzeniach, które razem mieli zaliczyć. W Lubiążu miało się odbyć Elektrocity, wielka impra techno w dawnym klasztorze. Sprawdzali w necie, jak tam dojechać i gdzie można znaleźć noclegi. Tego wieczora mieli pójść do La Playa, do klubu na plaży przy Wiśle, ale zaczął padać deszcz. Poszli do Utopii. Kumpel wyskoczył gdzieś w miasto.
Wrócili późno. Rano już go nie było.
Nie zostawił żadnego listu.
O Mirosławie Nahaczu opowiedzieli: Monika Sznajderman, Andrzej Stasiuk, Ania Klawe, Michał Sufin, Łukasz Piekarski, Krzysztof Varga, Paweł Dunin-Wąsowicz. Korzystałem z wywiadów z Mirosławem Nahaczem oraz z Dorotą Masłowską w "Lampie", a także z tekstów łódzkiej gazety studenckiej "PKS"
Szli razem. Wybił wielką szybę na Ordynackiej, a potem napisał w zeznaniach: "To ja wybiłem tą szybe, to nie wybiła Dorota".
Ją jednak zatrzymała policja, a on rzucił się w krzaki i spał tam do rana.
Zmienił się. Ogolił głowę na łyso, choć w liceum nosił długie włosy.
* Po wypadku twarz miał całą w bliznach. Cztery lata temu jechali z kolegą po pijaku. Dachowali. Ledwo uszedł z życiem, ale poza kilkoma szramami nic im się nie stało. Trzeba było mu nawet zrobić nową sesję zdjęciową, bo wyglądał inaczej.
Zrobił sobie tatuaż: serce z wpisanym w środek imieniem Ani. Ania też ma podobny tatuaż, z imieniem Mirka. Takie obrączki, których nie można już zdjąć.
Gdy po pierwszym roku przyjechał do Gładyszowa, krążyła fama, że nie był w żadnej Warszawie na studiach, tylko w pierdlu.
Jego mama musiała wszystko tłumaczyć, ale i tak nie każdy jej wierzył.
* W Warszawie nie podobali mu się ludzie, kluby, rozrywki, to całe warszawskie nadęcie. Na pierwszym roku nie był w stanie wytrzymać na żadnej imprezie. "Co za zblazowane matoły" - mówił.
Z czasem przywykł.
Momentami studia go bardzo wciągały. Miał to do siebie, że potrafił wszystko ogarnąć w trzy dni. Dlatego studiował zrywami. Był komplementowany przez wykładowców. W studiowaniu trochę przeszkadzało mu pisanie.
Nie był związany ze środowiskiem młodych warszawskich pisarzy. W każdym razie nie miał tej identyfikacji. Jego najbliżsi przyjaciele studiowali z nim na roku na kulturoznawstwie. Tak się złożyło, że kilkoro z nich pisze książki. Nigdy nie była to grupa pisarzy, tylko grupa studentów. Przyjaciół. Nie było w tym szpanerstwa.
W Warszawie często myślał o telewizji. Przez rok był scenarzystą serialu "Egzamin z życia". Mówił, że bada obóz wroga od zaplecza. W końcu zrezygnował. W jego ostatniej książce wątek telewizyjny jest bardzo ważny. Bohaterowie uzależniają się od serialu.
Czasem, gdy przychodzili do niego znajomi, upalał ich i włączał im telewizję. Żeby im uświadomić, że to Sodoma.
* Pili nad Wisłą. Strasznie się upił, chciał już wrócić do domu. Zamówił taksówkę na most Świętokrzyski. Pani mówi, że musi znać dokładny adres, bo inaczej taksówka nie przyjedzie. Powiedział: "Most Świętokrzyski jeden". Była za dziesięć minut.
Był barmanem w gejowskim klubie Tomba-Tomba. To idealna praca dla kogoś, kto lubi imprezować.
Pisał na laptopie z pękniętą matrycą. Na środku ekranu miał trzy czarne paski, więc trzeba się było domyślać części tekstu.
Słuchał dużo muzyki, ale najbardziej Joy Division.
Nie był ideologiczny, nie wiązał się intelektualnie z lewicowcami z "Krytyki Politycznej", chociaż znał wiele osób. Na pewno "antykonsumpcjonizm" to nie jest hasło, które wytatuowałby sobie na ramieniu. Ale też nie poszedłby pracować do jakiejś babilońskiej korporacji. Nie miał żadnej politycznej pozy.
Ciągle mówił, co teraz będzie robił, więc łatwo można było przeoczyć jego pochmurność.
Często dochodził do wniosków pełnych rozpaczy.
Nie było żadnego dzwonka alarmowego.
Nic nie wskazywało na to, że jest z nim źle. Wręcz przeciwnie. Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę.
* Był piątek. Jego dziewczyna pracowała w knajpie. Mirek siedział w domu i wklepywał ostatnie poprawki do książki. Wpadł kumpel. Pojechali do niej, do tej knajpy. Zjedli. Wrócili razem do domu i szykowali się na imprezę. Mówili o najbliższych wydarzeniach, które razem mieli zaliczyć. W Lubiążu miało się odbyć Elektrocity, wielka impra techno w dawnym klasztorze. Sprawdzali w necie, jak tam dojechać i gdzie można znaleźć noclegi. Tego wieczora mieli pójść do La Playa, do klubu na plaży przy Wiśle, ale zaczął padać deszcz. Poszli do Utopii. Kumpel wyskoczył gdzieś w miasto.
Wrócili późno. Rano już go nie było.
Nie zostawił żadnego listu.
O Mirosławie Nahaczu opowiedzieli: Monika Sznajderman, Andrzej Stasiuk, Ania Klawe, Michał Sufin, Łukasz Piekarski, Krzysztof Varga, Paweł Dunin-Wąsowicz. Korzystałem z wywiadów z Mirosławem Nahaczem oraz z Dorotą Masłowską w "Lampie", a także z tekstów łódzkiej gazety studenckiej "PKS"
Miroslaw Nahacz, dead at 23, apparently having committed suicide.
Nahacz was a Lemko from Gladyszow in the Beskid Niski but moved to Warsaw at an early age. He was a student of cultural studies at the University of Poland at the time of his death.
Nahacz burst onto the Polish cultural scene in 2003 with the publication of his first novel, Osiem czery (Eighty Four), which won an award from the Natalia Gall and Ryszard Pollak Literature Foundation. His second novel, Bombel, appeared in 2004 also to much acclaim.
Excerpts in English from both novels can be found on the author’s website (click “English” from the menu, otherwise in Polish).
Nahacz was a Lemko from Gladyszow in the Beskid Niski but moved to Warsaw at an early age. He was a student of cultural studies at the University of Poland at the time of his death.
Nahacz burst onto the Polish cultural scene in 2003 with the publication of his first novel, Osiem czery (Eighty Four), which won an award from the Natalia Gall and Ryszard Pollak Literature Foundation. His second novel, Bombel, appeared in 2004 also to much acclaim.
Excerpts in English from both novels can be found on the author’s website (click “English” from the menu, otherwise in Polish).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz